sobota, 6 kwietnia 2013

Apel o czystej zajebistości, którą trzeba znać.

Zazwyczaj tego nie robie/robimy, bo jestem zdania, że te blogi, które znam i czytam są popularne w blogsferze. W tym przypadku chyba jest inaczej, czego zupełnie nie rozumiem, bo laska pisze naprawdę świetnie. Rzadko się zdarza by mnie coś wzruszyło, a gdy czytam dont-cry-in-november-rain.blogspot.com to ciągle mam łzy w oczach. Jej bohaterowie, a w szczególności ta główna, nie wiodą prostego życia zaczynającego się od imprezy a kończącego się na seksie, ale zmagają się z wieloma przeciwnościami losu i za każdy swój błąd muszą słono zapłacić. Nie  zniechęcajcie się po 2, 5, a nawet nie 20 rozdziałach, bo to tak nie działa. Trzeba zgłebić wszystkie notki tej cudownej autorki by docenić jej wielkość i oryginalność. Także tego no, idźcie i czytajcie! Dlaczego? Bo naprawdę warto i dlatego też, że chcę nowy rozdział przeczytać ;__; Zróbcie mi tą przysługę no!
ADRES: dont-cry-in-november-rain.blogspot.com.
A teraz jazda do lektury pomioty szatana!!! xD
~ Draconis

piątek, 5 kwietnia 2013

6. cz.I

Witajcie wszyscy spragnieni wrażeń!
Po długiej przerwie, za którą podziękujemy Żulowi, wracamy z nową porcją absurdu :P Ten rozdział ma około 4 stron, więc mam nadzieję, że nam wybaczycie te zawirowania i nieobecność. Dziękujemy wszystkim  za komentarze i za to, że czytają i dedykujemy blogerkom oraz glam metalom. A, bo tak. No, więc by was nie zanudzić zapraszamy na nową część tej historii. Pisaną przeze mnie - Draconis. Tak wiem, masakra jakich mało, ale przeciez trzeba coś dodać prawda?
~Draconis
------------------------------------------

Cześć tu, Samantha Hill niestety nie ma mnie teraz w domu, więc jeśli masz mi coś ważnego do powiedzenia to zadzwoń później lub po usłyszeniu sygnału zostaw wiadomość. Życzę miłego dnia!
<Piiiiip>
Sam? Tu Jade. Nie uwierzysz, co mi się dzisiaj wydarzyło! Pamiętasz tą starą jędzę z kotami? No tą... kurde… Berry! Moją stałą klientkę, co to zawsze narzeka, że sucha karma, którą u nas kupiła jest zepsuta, bo śmierdzi kocim żarciem. Nie ważne. A więc dzisiaj, z rana, jak co dzień czekałam na nią i nastawiałam się psychicznie na to, że mnie opieprzy i postraszy sanepidem. No, więc minęła już siódma, a ona nie przyszła, co mnie bardzo zdziwiło, bo jest piekielnie punktualna. No przynajmniej dotąd była. Gdy już, myśląc o najgorszym, miałam chwycić za telefon, zadzwonić na pogotowie i poprosić by przyjechali pod jej dom, zadzwonił dzwoneczek i w drzwiach stanęła właśnie Panna Berry! Była w samej podomce i… tu padniesz – rozklapanych kapciach króliczkach! Tak, wzięłam dzisiaj leki, które przepisał mi doktor i dlatego tym bardziej byłam zszokowana. A więc gapiłam się na nią dłuższą chwilę z szeroko otwartą buzią i nie mogłam uwierzyć, że osoba, która znajdowała się w moim sklepie była tą samą staruszką, którą zawsze widuję ubraną w dopasowany żakiecik i malutki, seledynowy berecik. Kontynuując. Dziwna kobieta rozejrzała się i dostrzegłszy mnie poprawiła sobie biust i dziarskim krokiem podeszła do mnie końcowo opierając się cała swoją pokaźną postura o ladę. Następnie tak oto się do mnie zwróciła:
- No czeeeść maleńka. Obsłużysz może styranego rockmana?
Tak. Naprawdę tak powiedziała. No i do tego puściła mi perskie oko! Prawie zakrztusiłam się własną śliną i byłabym umarła gdybym w porę nie napiła się wody. Dobra, po chwili doszłam do siebie i spytałam lekko drgającym głosem, w czym mogę służyć. Ona na to wyszczerzyła się w naprawdę obleśnym uśmiechu i huknęła, cytuję:
Pół kilo kiełbasy i dwa litry wódki zacna dziewojo!
Mało brakowało, a bym wylądowała zemdlona na ziemi, ale w porę złapałam za oparcie krzesła i zdołałam jakoś złapać równowagę. No w końcu doszliśmy jakoś do porozumienia i Berry wzięła to, co zwykle i prawie wybiegła z pomieszczenia wrzeszcząc, że nareszcie będzie mogła nakarmić swoje drogie kiciusie. Możesz się ze mnie śmiać, ale tym razem zachowałam trzeźwość umysłu. Szybko chwyciłam palto i klucze, wywiesiłam kartkę na drzwiach, że  wracam za chwilę, zamknęłam sklep i podążyłam za moją niedoszłą klientką. Tak, było to cholernie nieodpowiedzialne i w ogóle, ale musiałam! To była sensacja stulecia! Wracając do mojej historii. Okazało się, że kociara po prostu wróciła do domu. Ale ja nie mogłam odpuścić. O nie, nie w takiej sytuacji! Ukucnęłam pod jej oknem skryta za wielkim rododendronem i zaczęłam podglądać. Pieprzyć prywatność. Na początku wszystko wydawało się normalne, ot staruszka postanowiła zrobić sobie śniadanie. Podła, przypomniała mi, że sama nic nie jadłam od wczoraj. Krzątała się po kuchni, aż miło było popatrzeć. Obserwowałam ją z wielkim zainteresowaniem, bo jej zabiegi były nader szokujące. Uwierz lub nie, ale ta stara baba wyjęła z kredensu jakąś starą, oprawioną w skórę księgę i zaczęła ją gorączkowo przeglądać. W końcu chyba na coś natrafiła, bo wrzasnęła triumfalnie tupiąc przy tym noga i od razu zaczęła przetrząsać szafki. Po chwili wyciągnęła jakiś lekko poobijany czajnik pamiętający chyba jeszcze wojnę secesyjną, ustawiła go na kuchence uprzednio nalewając do niego wody i zaczęła tym razem przeszukiwać lodówkę. Wyjęła z niej paczkę parówek, w które wpatrywała się z rozczuleniem dłuższą chwilę, a potem, nie wiem jak i po co, ale cudem upchała całe opakowanie wraz z owijającym je plastikiem do...Tak, czajnika. Uśmiechała się przy tym trochę jak małe dziecko na widok lizaka, a trochę jak seryjny morderca z piłą mechaniczną wpatrujący się w swoją przerażoną ofiarę. Aż mnie ciarki przeszły i rozważyłam zatelefonowanie na pogotowie, ale w porę porzuciłam tą myśl, bo sytuacja robiła się coraz bardziej zaskakująca.  No co, nawet ja potrzebuję trochę rozrywki. Na moim miejscu postąpiłabyś tak samo! Z czajnika zaczął się wydobywać gęsty, czarny dym, ale Barry zdawała się tego nie zauważać. Cała szczęśliwa chwyciła za ogromny tasak, którym następnie pokroiła na pół wielki kawał spleśniałego sera o białym meszku na wierzchu i lekko zielonkawej barwie. Potem wcisnęła to ohydztwo również do czajnika. Gdy urządzenie zaczęło wydawać z siebie głosy, przypominające skrobanie paznokciami po tablicy, starucha w podskokach złapała je i włożyła to  do piekarnika. Następnie zaczęła z miną maniaka wciskać wszystkie guziki i kręcić wszystkimi korbkami i pokrętłami, w jakie tylko był wyposażony opiekacz.  Niedługo potem z wnętrza zaczął wyłazić jakaś zielonkawa maź, na której widok moja klientka chwyciła wiadro, zagarnęła substancję do niego, a następnie zaczęła ją rozprowadzać po całym pomieszczeniu za pomocą mopa. W końcu rozległo się tyknięcie charakterystyczne dla budzika, a wtedy kobieta wyjęła potrawę z zdewastowanego piekarnika. Nałożyła ją na piękny, porcelanowy talerz i postawiła na ziemi by, jak mniemam, jej zwierzaki oceniły starania właścicielki. Pierwszy nawet nie chciał dotknąć jedzenia, drugi polizał to, ale w następnej chwili, cały najeżony wyleciał z pokoju z przeraźliwymi fukaniem. Inne w ogóle nie odważyły się podejść do opiekunki.  Barry w złości zaczęła skakać po naczyniu jak rozkapryszone dziecko. Przeklinała przy tym tak głośno, że było ją słychać na całej ulicy. I to jak paskudnie! Pamiętasz tego barmana, Eda, co pracował w „The Las Vegas Dreams”? No, więc ona używała jego ulubionych słów. Miałam wielkie szczęście, bo otworzyła nie to okno, pod którym ja byłam ukryta, tylko to wychodzące na ogród. Uporawszy się z dymem zaczęła coś szukać i po przetrząśnięciu wszystkich szuflad, rozbebeszeniu kanapy, foteli i wywaleniu popiołu z kominka znalazła zgubę i podeszła do aparatu telefonicznego. Następnie wybrała numer i wtedy właśnie kichnęłam zamykając przy tym na chwilkę oczy. Jak je z powrotem otworzyłam staruchy już nie było. Po raz kolejny tego dnia wpatrywałam się w coś z otwartymi ustami. No przecież nie mogła w dwie sekundy przejść do innego pokoju, bo po pierwsze jej telefon był wbudowany w ścianę, a po drugie zajęłoby jej to więcej czasu i z pewnością zauważyłabym jej pokaźny tyłek znikający w drzwiach. Byłam lekko zdezorientowana, ale postanowiłam po prostu zadzwonić do jej drzwi. Jakby otworzyła to znaczyłoby, że po prostu poszła do łazienki czy coś, ale jeśli nie… W każdym bądź razie nikt mi nie odpowiedział, pomimo, że dzwoniłam natarczywie parę minut. Wiem, że miałam z tym skończyć, ale teraz mam wreszcie dowód! Dowód, że kosmici naprawdę istnieją! Przykro mi Sam, ale w zaistniałej sytuacji jadę do Waszyngtonu by powiedzieć prezydentowi o całym tym incydencie. Ciesz się, bo twoja przyjaciółka zbawi świat i uratuje go przed inwazją. Całuję się mocno i pamiętaj, widzimy się w sobotę na urodzinach Franka. Zrób ten swój tort pomarańczowy, a na pewno ci się nie oprze. Ja już lecę. Pa.

_______________________________________________

Zimno, mokro i do tego śmierdzi. Coś jakby starym serem czy stopami brata Hieronima. Ohyda. Super skoro mnie już tu uwięzili to mogliby zainwestować w jakąś klimatyzację, dywan czy chociaż w odświeżacz powietrza! Mogę go im nawet sam sfinansować. Chuj najwyżej stracę 4 dolary i Axl obejdzie się parę dni bez swojej odżywki do włosów. Pewnie jak się dowie, ze wydaje kasę na aerozole dla jakiś spróchniałych mnichów to się wkurzy, ale jebać go. Poproszę Slasha by go pomiział za uszkiem, a może go udobrucham. Taaak, to na niego zawsze działa. Ewentualnie pozwolę mu przelecieć moją nową prywatną groupie, tą … ten… kurwa znowu zapomniałem jak się nazywa… Sharon? Nie to matka Willa, całkiem niezła była w te klocki tak na marginesie. Joan? Nie tamta to Jett była chyba. Dobra, nieważne. Jakąś mu w każdym bądź razie pożyczę, niech się jara chłopak, że ktoś go oprócz pedałów jeszcze chce. A tyle razy mu mówiłem, że nikt nie chce się umawiać z rudymi, ale on swoje. No to teraz musi obejść się smakiem. Poruszyłem rękami jeszcze raz próbując wyswobodzić się z krępujących mi ruchy więzów, ale bezskutecznie. No i do tego habit mi zamókł. Pełnia szczęścia. Nie mam pojęcia ile czasu już spędziłem w tych zatęchłych lochach oraz jak się tu znalazłem. Ostatnie co pamiętam to wielka patelnie zderzająca się z moją twarzą i paraliżujący ból nosa. A dalej ciemność. Obudziłem się już tutaj, związany, głodny, przemoczony i zmarznięty. No świetnie, na dodatek zachciało mi się iść do toalety. Jak tylko stąd wyjdę to rozwalę to cholerne więzienie jak Richardsa kocham! Zero nadziei na ratunek. Zrozpaczony próbowałem się jakoś doczołgać do jedynego źródła światła, czyli do szpary pod drewnianymi drzwiami, ale po przejechaniu po czymś miękkim, co później z piśnięciem zdeptało mnie i pobiegło w ciemność wywołując u mnie falę mdłości, zrezygnowałem i ograniczyłem się do głośnego wołania „Siku! Siku! Więzień musi siku! Otwórzcie zacni bracia i dajcie mi się kurwa wyszczać!”.  Brak odzewu. Leżałem, więc tak zwinięty w kłębek z pełnym pęcherzem i szeptałem pod nosem uspokajające słowa. Po jakimś czasie usłyszałem czyjeś kroki, dostrzegłem jakiś cień w szparze i z lubością wsłuchiwałem się w boski dźwięk odryglowywania zamka. Chyba umieszczę ten piękny odgłos w jakiejś piosence by potomni mogli wzruszać się przy każdej nucie tej pięknej pieśni. Poruszony do głębi zacząłem dziękować niebiosom za to, że wysłuchały moich błagań i obiecałem im, że w nagrodę już więcej nie dotknę dziewczyny Duffa. Po w to, że dzięki niemu się tu znalazłem nie wątpiłem, bo z tego, co zdążyłem sobie w ciągu ostatnich paru godzin w samotności przypomnieć, to on odpowiadał za catering i rozrywkę na ostatniej imprezie i to on wybrał akurat „Whisky..”. Oj on już nie porucha, oj nie. W końcu jakaś olbrzymia łapa zdjęła mi sznur z kończyn i brutalnie chwyciła mnie za kaptur tak, że dyndałem nogami parę centymetrów nad ziemią, a to jest jakiś sukces, bo przecież do niskich nie należę. Druga wcisnęła mi w dłonie starą, żeliwną lampę, która świeciła słabym światłem. Osobnik skierował się do wyjścia i podążył korytarzem, co jakiś czas skręcając jakby chciałbym nie zdążył zapamiętać drogi. Cóż to za nowatorskie tortury, każą mi umierać z potrzeby. No ja jestem pod wrażeniem tej błyskotliwości. Już otwierałem usta by pogratulować bystrości umysłu mojemu oprawcy, gdy on zatrzymał się, otworzył jakieś drzwi, które zaskrzypiały w proteście i wepchnął mnie do środka szybko ryglując je od zewnątrz.
- Masz 5 minut i ani sekundy więcej pomiocie szatana – zaskrzeczał i chyba usiadł na jakimś krześle, bo coś walnęło. Ledwo zdążyłem złapać równowagę przytrzymując się drewnianej umywalki i dzięki temu nie zaryłem twarzą w sedesie. Również drewnianym. Co za średniowiecze? No, ale jak mus to mus. Nie jest to carska łazienka, ale dla potrzebującego i taka dobra. Podkasałem spód habitu, w który byłem ubrany i zacząłem załatwiać swoje interesy. Odcedzać kartofelki i te sprawy. Z ust wyrwało mi się westchnienie ulgi. Poczułem się taki odprężony jakby wszystkie moje troski odeszły w cień i straciły sens. Byłem jak nowo narodzony, pełny sił i zapału do pracy. I współczucia dla tych szalonych mnichów, którzy musieli żyć w takich warunkach. W sumie nie dziwie się im, że postradali zmysły, ja również bym oszalał jakbym musiał tu mieszkać na stałe. Powinni zainwestować w pomoc domową, a ona by im pomogła w domu i do tego zajęłaby się ich strefami intymnymi, a może przestali by być tacy zgorzkniali. Kto to wie? Wyciągnąłem rękę w poszukiwaniu spłuczki, bo przecież jestem tu jednak w gości i głupio by tak było pokazać, że się jest brudasem, ale nic nie znalazłem. Rozejrzałem się, więc i po chwili wysiłku dostrzegłem małą, jak wszystko tutaj, drewnianą wajchę będącą trochę jakby w cieniu. Ucieszony pewnie pociągnąłem ją w dół. Potem wszystko wydarzyło się naraz. Nagle poczułem, że tracę grunt pod stopami i że zaczynam się zapadać, a raczej spadać.  Nie zdążyłem nawet krzyknąć czy chociaż złapać za skraj zlewu, bo po chwili ogarnęła mnie nieprzenikniona ciemność i w efekcie nie mogłem zobaczyć nawet własnej dłoni. Spanikowałem i  próbowałem odchylić głowę i zaprzeć się stopami tak jak to widziałem na filmach lecz niestety natrafiłem na wystający kamień o który się oczywiście walnąłem, ujrzałem gwiazdy przed oczami i po prostu straciłem przytomność.
-------------------
Komentarze są dla nas ważne, więc z łaski swojej o nich nie zapominajcie!
~Draconis