niedziela, 30 czerwca 2013

6 cz.2

Taaaak, zawiodłyśmy.
Na całej lini. Taaki wstyd ;__; No, ale cóż zrobić, mamy istne urwanie głowy z tymi liceami, glam metalami, kowbojkami, blogami i innym cholerstwem. Ten rozdział napisałam ja, tak, tak niestety xD Żul nie za bardzo chciała ze mną współpracować. Życie. Ogólnie to nawet mi się podoba, jest na pewno lepszy niż taki rozdział 1 czy 2 do których to się nie przyznaję. Wybitne to to nie jest, ale w tłoku ujdzie. Śmieszny niesety nie jest ani trochę, nie bijcie ;____; Ja nie chciałam no... Pisząc go słcuhałam W.A.S.P - Animal (Fuck like a beast), którą to piosenkę bardzo wam polecam. Zajebista jest. Niekoniecznie pasuje do tego rozdziału, ale posłuchać można xD Dobra. Kończę ten monolog i przechodzimy do meritum. A! Właśnie! Dziękujemy bardzo za prawie 4200 wejść! Jesteście niesamowici, naprawdę. Kocham was <3 I dziękujemy również AliceWay, która nigdy nie przestała wa nas wierzyć. A przynajmniej mam taką nadzieję xD No, to tyle. Enjoy ten teges! Zajęło mi to 5 stron i trochę.
~Draconis
-----------------------------------------------------

Był piękny, letni wieczór. Ptaszki szykowały się już do snu w swych gniazdkach, kwiatki zamykały swe pąki, a prostytutki zajmowały swe stałe stanowiska pod ulicznymi latarniami. Robiło się coraz ciemniej i zimniej. Szumiały drzewa, szczekały okoliczne Pimpki i Fafiki i generalnie atmosfera sprzyjała siedzeniu, ze szklaneczką whisky bądź kubkiem kawy, co kto woli, na tarasie. Normalni amerykańscy rodzice, w taki cudowny, piątkowy wieczór, spędzali upojne chwile w samotności, podczas gdy ich dzieci grzecznie spały w swoich cieplutkich łóżeczkach. Ten zwyczaj panował również na Baker Street mieszczącej się w Springerville stanie Arizona w sławetnych Stanach Zjednoczonych. Była to zwyczajna, niczym niewyróżniająca się uliczka, jakich pełno w całym państwie. Jednopokoleniowe, prostokątne domki w stonowanych kolorach, z zadbanymi ogródkami sprawiały, że obcy, odwiedzający to miejsce wielokrotnie dostawali oczopląsu, zaparć, halucynacji i z wrzaskiem uciekali jak najdalej stąd. Gdy jeszcze, biedaczyska, mieli wątpliwą przyjemność spotkania któregoś z mieszkańców tej idyllicznej miejscowości to możemy mieć pewność, że skończyli marnie. Więc, gdy wpadniecie na tak poroniony pomysł by zwiedzić to miasteczko, jak dostrzeżecie staruszka z jednym okiem, obrzucającego klomby dziwnym nawozem to broń boże nie przystawajcie. Odwróćcie głowy i szybkim krokiem oddalcie się stamtąd zapominając o całym zdarzeniu. No cóż, każdy naród ma swoje sekrety. Ale wracając do naszej historii. I do Baker Street, która, w chwili, gdy rozgrywały się te wydarzenia, drgała od nocnego gwaru. We wszystkich domach światła były przygaszone, a żaluzje do połowy opuszczone. Nic nie wskazywało na to by mieszkały tu silne charaktery.
- KUUUURRRRRWAAA!!! – rozległo się niespodziewanie dosłownie mrożąc krew w żyłach wszystkim, począwszy od szopów praczów, a skończywszy na zakonserwowanych staruszkach dziergających sweterki dla swych wnuczków. Podobne chamstwo było dotąd niespotykane na tej najlepszej dzielnicy miasteczka. W jednej sekundzie wszystko ucichło. Sytuacja ta utrzymywała się dobrą chwilę. Nasłuchiwano czy aby na pewno słyszano to gorszące słowo, czy może im się tylko zdawało. W końcu jednak, po pełnych napięcia minutach, lokatorzy Springerville odetchnęli głęboko i powrócili do przerwanych zajęć. Zgodnie stwierdzono, że to opary z okolicznej fabryki produkującej ścierki do podłóg sprowadziły na nich te omamy słuchowe. Postanowiono, że nazajutrz udadzą się do burmistrza i wyłożą kawę na ławę. Ewentualnie, z uśmiechami na ustach, zwołają referendum i po kłopocie. Ktoś przecież musi ponieść konsekwencję. Wydawało się, że wszystko wróciło do normy. Ledwie jednak atmosfera się rozluźnił, a z lawendowego domku noszącego numer 9 (mój ulubiony. Hue hue hue xD ) ponownie dobiegły wrzaski i jeszcze gorsze obelgi.
- Ty kurwo jedna nie rozumiesz, że nie będę się z tobą bawić, bo wolę oglądać laski w bikini walczące w błocie? Czy w twoim tępym łbie te informacje nie mogą się cholera zapisać?! Ty lepiej, szmato, idź mi po browara, a nie stoisz mi nad głową. Upierdliwa jesteś, wiesz? Szybciej kurwa!
Następnie rozległo się parę łomotów, trzasków przypominających odgłos łamanego drewna i szybkich kroków. Dalej coś na kształt tłuczonego szkła. Tak, właśnie w ten oto sposób pewna piekielnie droga kula do kręgli z limitowanej edycji trafiła niespodziewanie w psa sąsiadów powodując u niego trwały uraz mózgoczaszki. Od tamtej pory Figa zaczęła lubować się w maniakalnym patrzeniu w bliżej nieznanym kierunku. Potrafiła tkwić tak godzinami i nic, ani nikt nie potrafił jej od tego odciągnąć. W wybitym oknie mignęła jakaś czerwona głowa. Nikt jednak nie mógł się dokładnie przyjrzeć sprawcy, jako, że wykazał on się inteligencją (raz na jakiś czas każdemu się zdarza przecież xD) i zasłonił żaluzję. I to był jedyny moment względnej ciszy. Chwile później chuligani, jak ich chlubnie ochrzcili bakerczycy, podjęli przerwaną rozróbę.  Zapytacie mnie pewnie, co ciekawego może być w perypetiach rodziny X? Familia jak każda inna, ich problemy to przecież nie nasza sprawa. Ja odpowiem wam wtedy, że sam dom ważny nie jest, ale bohaterowie już owszem. Przyjrzyjmy się, więc im kulturalnie, przez okno. To wychodzące na ogród, jeśli już koniecznie musicie wiedzieć. Obecnie widzimy salon, taki, jak tysiące innych w południowych Stanach.  Liliowa kanapa, dwa fotele, duży, plazmowy telewizor, marmurowy kominek oczywiście, na purpurowych ścianach pełno reprodukcji znanych obrazów i parę rodzinnych zdjęć w pozłacanych ramach. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie niecodzienna scena rozgrywająca się na dywanie…
- Zostaw mnie ty szmato! To boli! Auuuuaa! Tak się nie traktuje ludzi mego kalibru! Jak ja cię…!
- Oj zamknij się wreszcie Cassidy ty mała cholero – wysoka, koścista dziewczyna nie wytrzymała i odpyskowała swej podopiecznej. Mała blondyneczka wykrzywiła usteczka w grymasie wyrażającym pełne niezadowolenie i poraziła ją swoim piorunującym spojrzeniem zwalającym z nóg wszystkich znajdujących się w jego polu rażenia. Nastolatka jednak zupełnie się tym nie przejmowała i dalej krępowała dziewczynce nadgarstki. Wyglądała na znudzoną; wpatrywała się tępo w ścianę i leniwie żuła gumę, co jakiś czas robiąc z niej balony. Najwidoczniej czekała aż małolata się uspokoi i zacznie współpracować. Młoda poprzeklinała chwilę, pokopała fotel, próbowała się wyrwać, ale, w końcu, stwierdziwszy, że to nic nie da, zrezygnowana opuściła głowę na znak poddania. Kobieta wyszczerzyła zęby w uśmiechu i nakazała jej usiąść na sofie, co też ona zrobiła. Skrzyżowała ręce na piersi i spoglądała wrogo na opiekunkę, ale była spokojna.
- No i o to chodzi laska! – powiedziała starsza i zadowolona walnęła się na fotel.  –  Teraz możemy rozmawiać. Trzeba było tak od razu no! Demolowanie kuchni i wybicie szyby były zbędne. Ostrzegam, ja za to płacić nie będę!
- Ale z ciebie pizda Ashley. – burknęła tamta.
Adresatka wypowiedzi zerwała się jak oparzona.
- Tylko nie Ashley ty mała mendo! Na imię mam Ash. -  Jej krwistoczerwone, obcięte na jeża włosy zdawały się płonąć, a ciemnozielone oczy świeciły morderczym blaskiem. W tamtym momencie można było się jej przestraszyć. Dziewczynka spojrzała na nią z politowaniem nic sobie nie robiąc z jej zdenerwowania.
- Skoro tak chcesz… - wywróciła oczami.
Nie do końca usatysfakcjonowana ruda zmierzyła ją wzrokiem. Tak w sumie to z wielką chęcią by tą smarkulę poturbowała. Ale wtedy straciłaby jedyną pracę i musiałaby zatrudnić się gdzieś w barze ze striptizem, a to była ostatnia rzecz, jaką pragnęła. „Szkoda zachodu” – stwierdziła. Rozluźniła się i z powrotem zapadła się w siedzisko. Przymknęła z lubością oczy i trwała tak chwilę. Cassidy zaczynała się irytować. Nie znosiła czekania. Zresztą, bądźmy szczerzy, istniało mało rzeczy, które ta istotka lubiła. Ale co się dziwić? W końcu tkwiła w niej dusza prawdziwego rockmana. I to nie byle, jakiego!  Największego rudego skurwiela, jakiego tylko ten świat widział. To zobowiązuje.
- No, ale wracając do tematu. Dzisiaj, jak dobrze wiesz, jest piątek. Wieczór. Twoi rodzice wyszli na romantyczną kolację i dlatego tu jestem. Rozumiesz? Mogłam być teraz na koncercie kapeli mojego najlepszego przyjaciela – Łoma, ale jestem tutaj. Dla ciebie olałam zajebisty występ Dirty Socks, więc kuźwa doceń gest i nie sprawiaj mi więcej problemów.  Zacznij się zachowywać jak normalne dziecko! Zawsze były z tobą problemy, ale dzisiaj przeszłaś po prostu samą siebie. Zapasy w błocie, o ja pier… - Ash załamała ręce – Twoja stara kupiła ci mistrzowską grę – „Zestaw dziecięcego magika – edycja zawierająca 1001 sztuczek!”. Skminiasz to? To to składa się z komnaty zniknięć, gumowej piły i sfałszowanych kart do tarota! Full wypas normalnie! – Ash była wyraźnie podekscytowana.  Oczęta jej żarzyły się jak 100 V żarówki, a pomalowane na czarno usta były pół otwarte z emocji. Ręce jej drżały z podniecenia. Cass ponownie wywróciła oczami. Dostała drugą szansę na naprawę swych błędów, na wybranie innej drogi życia z dala od wszelkiego rock n’rolla. Co prawda w ciele głupkowatej dziesięciolatki, ale darowanemu koniowi się przecież w zęby nie zagląda. No i taki chuj!  Nie mogło być idealnie. Ze wszystkich ludzi na świecie jej musiała się trafić damska wersja tego durnego Duffa. Która na dodatek każe się nazywać Żyletą.  No ja nie wyrabiam no! Czemu to zawsze musze być ja?
- Cassidy, słuchasz ty mnie? – z zamyślenia wyrwał ją krzyk.
- Tak, jasne.
- To co? Bawimy się? – tej nutki nadziei w głosie niani nie dało się nie usłyszeć.
- No dobra – westchnęła zrezygnowana i spojrzała w okno. W tym czasie nastolatka zawyła w myślach z radochy i przybiła sobie high five. Jak dziewczyneczka ponownie skierowała swoje oblicze na towarzyszkę to ujrzała na jej twarzy pełnego pokerface’a.
- Ja pójdę w takim razie po grę, a ty poczekaj tu grzecznie – Ashley wybiegła z pokoju – I pamiętaj! – wychyliła się jeszcze zza framugi – Ja cię obserwuję!
Zrobiła charakterystyczny ruch dłonią potwierdzający jej słowa o mało nie wsadzając sobie palców do oczu i wybyła.
Idioci, wszędzie idioci.
Nie minęło wiele czasu, a rozległo się szuranie czegoś ciężkiego po podłodze i na progu pojawiło się olbrzymie pudło. Było tak wielkie, że w żaden sposób nie można było go wepchnąć do pokoju w pionie. Porażało swoim rozmiarem. Cass nigdy wcześniej nie widziała czegoś tak olbrzymiego i majestatycznego. To coś sprawiło, że dostała gęsiej skórki i serce zaczęło jej szybciej bić. Postanowiła, że za cholerę nie zbliży się do tego na mniej niż 5 kroków. Szuranie ucichło tak nagle jak się zaczęło. Zabrzmiało parę przekleństw, dudnień i łomotów. Niewyjaśnionym dotąd przez amerykańskich naukowców sposobem, Żyleta zdołała przetransportować skrzynię do salonu nie uszkadzając za bardzo ściany. Dopchała ją tuż przed twarz ledwie żywej ze strachu blondyneczki, wyjęła spod pachy olbrzymie norzyce i jednym sprawnym ruchem przecięła więzy krępujące ładunek. Łoskot spadających boków był ogłuszający. Jestem pewna, że słyszano go aż na Antarktydzie. Biedne pingwiny, misie polarne czy inne dziadostwo, które tam mieszka. Dziewczynka, przerażona, wskoczyła na oparcie kanapy i łapiąc się za serce dyszała ciężko. Przypominała trochę kota, który uciekł z kąpieli i z minuty na minutę, słysząc choćby najcichszy odgłos, najeża się coraz bardziej. Szeroko otwartymi oczami spoglądała z respektem na Ash, która stała oparta nonszalancko o kufer i śmiała się w głos.
- Myślałby, kto, że taka odważna, a zwykłej, malusiej paczuszki się boi. O Boże! – zgięła się w pół – Dawno się tak nie uśmiałam!
Z góry rozległo się prychnięcie. Kobieta długo jeszcze nie mogła się uspokoić. Gdy wreszcie doszła do siebie i otarła łzy, Cassidy zakończyła właśnie wymyślanie jak najokrutniejszych tortur, którym zamierzała ją poddać.
- Żarty żartami, ale czas się zabawić! Oto pierwsza sztuczka, którą przećwiczymy – komnata zniknięć! Proszę o aplauz! Bębny i ten tego. Okej, nie chcesz klaskać to nie, łachy bez! – niania ściągnęła płachtę, którą była przykryta zawartość pudła. Ich oczom ukazało się wysokie, prostokątne coś o czarnej, lakierowanej powierzchni. Nie miało ono jednej ściany, a dziurę zasłaniała muślinowa kotara o tej samej barwie, co reszta. Dziewczyna spojrzała z e wzruszeniem na skrzynię i delikatnie pogłaskała je wierzchem dłoni.  Prawdopodobnie wyszeptała do niej również parę czułych słów, ale pewności nie mam.
- To co? Kto pierwszy?
- Jeśli myślisz, że wejdę to tego cholerstwa to się grubo mylisz! – zapiszczała dziewczynka wbijając mocniej paznokcie w sofę. Jej towarzyszka westchnęła ciężko. To będzie jednak trudniejsze niż myślała. Szybko ułożyła w głowie szatański plan i natychmiast przystąpiła do jego realizacji. Przywdziała na twarz troskliwy uśmiech i spokojnym głosem rzekła:
- Okej Cass. Jak wolisz. Nie mam ci tego za złe. To normalne dla dzieci w twoim wieku, że obawiają się gigantycznych, ciemnych kufrów. – ledwo udało się jej powstrzymać uśmiech. – Nie ma się czego wstydzić.
- Ja wcale się nie boję! – wydukała młoda. Niestety jej załamujący się głos, łzy w oczach i gwałcenie oparcia kanapy sprawiły, że jakoś nikt jej nie uwierzył.
Żyleta puściła tą wypowiedź mimo uszu i podjęła przerwaną wypowiedź.
- Ja wejdę najpierw, a twoim jedynymi zadaniami będzie ubranie tego cylindra, chwycenie różdżki i wypowiedzenie zaklęcia. Zgoda?
- Nie włożę tego chujostwa za Boga! – dziewczyna przymknęła oczy i zacisnęła zęby próbując opanować narastającą w niej złość. Powoli traciła cierpliwość. – Dobra, w takim razie weź ten badyl, machnij nim parę razy jak już będę w środku powiedz: Fikaj mikaj ochotniczko znikaj. I po kłopocie. Pasuje? – to było raczej pytanie retoryczne, bo, nie czekając na odpowiedź, wpakowała się do środka i zasunęła zasłonę. „Mam nadzieję, że jednak zniknę i nie będę musiała widzieć tej jej wstrętnej mordy nigdy więcej!” – zdążyła jeszcze pomyśleć.
W pierwszej chwili Cass chciała opuścić wykurzającą nastolatkę i udać się do siebie by kontynuować oglądanie kobiecych zapasów w błocie, jednak coś ją tknęło. Niechętnie, bo niechętnie zlazła na dół i, zachowując bezpieczną odległość w stosunku do komnaty, wzięła do ręki różdżkę i wykonała polecenie.
- Fikaj mikaj ochotniczko znikaj!
Nic się nie wydarzyło. Żadnych dymów, fanfar, jęków ani nawet zwykłego pierdnięcia. Po prostu nic. No, czemu mnie to nie dziwi…? Cassidy wzruszyła ramionami i zaległa na fotelu czekając na jakąkolwiek odpowiedź ze strony koleżanki.
- No dobra Ash. Zrobione. Teraz możesz już wyjść.
Zero reakcji. Super. Teraz jej się na żarty zebrało. Co za człowiek… Minuty mijały, a Żyleta wciąż nie dawała znaku życia pomimo wielokrotnych próśb i gróźb. To zaczynało robić się nudne. I irytujące.
- Jak za pięć sekund nie wyjdziesz t zerwę tą zasraną kotarę i za uszy cię stamtąd wyciągnę! – wycedziła wściekła do granic możliwości dziewczynka. Zdecydowanie nie lubiła jak się ją ignorowało. Jej buzia była cała czerwona, a z ust prawie leciała piana.
- Zaczynam liczyć! Raz… Nic. Dwa… Dalej bez odzewu. Trzy… To samo. Cztery… Cisza. I ostanie moje słowo to jest… PIĘĆ!
Blondynka poderwała się z miejsca i pociągnęła za materiał tak mocno, że prawie go rozdarła na dwie części. Chwilę później desperacko chwytała powietrzę i podtrzymywała się kanapy by nie upaść. Jej oczom, zamiast wychudzonego dziewczęcia, ukazała się… pustka. Czarna dziura. Tam nic, do chuja Pana, nie było! To jakiś obłęd! Jak jeszcze dziesięć minut temu była przerażona to teraz ledwie żyła ze strachu. Tak zszokowana to nigdy wcześniej nie była. Nawet wtedy, gdy przyłapała Slasha kąpiącego się z Izzy’m w jednej wannie wraz z pluszowym dinozaurem. Tamto jakoś zniosła, ale to? Nie wiedziała czy kiedykolwiek się z tego otrząśnie. Nie wiedziała co się dzieje. Przecież na własne oczy widziała jak Ashley tam wchodziła! To jakieś szaleństwo! Zaczęła nawoływać. Obeszła, oczywiście w bezpiecznej odległości, „zabawkę”, parę razy odważyła się ją opukać, pokonując swoją fobie obmacała jej górę, a nawet weszła do środka. Proszę państwa cóż za poświęcenie! Medal, puchar się kurde należy! No proszę państwa cóż za wzruszający moment! Młode pokolenia będą się uczyć na historii o tym heroicznym postępku, a starsi będą z rozczuleniem wspominali tą chwilę! Coś niesamowitego. Jej wysiłki jednak poszły na marne. Kobiety tam nie było. I nic nie wskazywało na to by kiedykolwiek się pojawiła. Rozpłynęła się w powietrzu po prostu.
- Nie… Nie.. T-to nie m-możliwe – wyjąkała – To jakiś pierdolony kawał! Ktoś sobie ze mnie kpi! Steven ty chuju, to znowu ty? Oj poczekaj aż się spotkamy, oj poczekaj…
Załamana osunęła się na ziemię. Plecami oparła się o pudło i ukryła twarz w dłoniach nie wiedząc, co ma dalej począć. Było jej już wszystko jedno. Miała głęboko fakt, że jeszcze niedawno panicznie lękała się tego czegoś. W zaistniałej sytuacji już nic się nie liczyło. Jak wytłumaczy to wszystko rodzicom? A jeśli ją Łom spotka na ulicy i zapyta ją o Żyletę to, co mu odpowie? Że bawiły się magią i jego przyjaciółka zniknęła w jakimś wielkim kufrze? Przecież on mnie wyśmieje, a, jak będzie miał gorszy dzień, to nawet może ją skopać. Czemu to zawsze muszę być ja?! Takie myśli przelatywały jej przez głowę z prędkością rakiety. Nijak nie mogła ogarnąć zaistniałej sytuacji swoim małym rozumkiem. Od tego gdzie aktualnie znajduje się jej koleżanka bardziej interesował ją jej własny tyłek. No, kogo mi to przypomina? Gdy zaczęła wymyślać możliwie jak najmniej bolesne metody zejścia z tego padołu łez, wpadła na pewien, dość dziwny pomysł. Czemu by nie wleźć do tego czegoś i nie zaciągnąć kotary tak jak to zrobiła Ash? Przecież nie ma niczego do stracenia, a wiele do zyskania. Musiała, za wszelką cenę, odnaleźć nianię, bo jak rodzice się dowiedzą, że ją zgubiła to na bank wyślą ją do szkoły z internatem. A w ostateczności nawet do psychiatryka. Stojąc przed wyborem jednej z tych dwóch możliwości, tak naprawdę nie analizowała, co jej się bardziej opłaca. Miała świadomość, że znajduje się w piekielnie trudnej sytuacji, ale, mimo to, nie zastanawiała się długo i podjęła decyzję. Działała impulsywnie. Podążała za instynktem. Jakaś siła ciągnęła ją w ten czarny otwór (bez skojarzeń proszę xD). Przyciągała jak magnes. Nie mogła, a może nie chciała jej odmówić. Mechanicznie wstała i przestąpiła próg jednocześnie zaciągając za sobą materiał. Raz się żyje.
- Fikaj mikaj ochotniczko znikaj! – wyszeptała. Szarpnęło. Poczuła, że żołądek skręca się jej z bólu. Oczy zaszły jej łzami. Zrobiło się duszno, przeraźliwie duszno. Nie mogła oddychać. Łapczywie łapała resztki powietrza. Przez ciało przeszedł jej dreszcz. Zimno. Ciemno. Duszno. Nie mogę oddychać. Panika. Bezradność. Cassidy przymknęła oczy. Gdy je ponownie otworzyła nic nie było takie jak być powinno.

Uśmiechnęłam się zadowolona.  Mój szatański plan właśnie się powodził.
----------------------------------------------------
BARDZO KURDE PROSIMY O KOMENTARZE. KRYTYKA MILE WIDZIANA.
~ Draconis and Żul