Na całej lini. Taaki wstyd ;__; No, ale cóż zrobić, mamy istne urwanie głowy z tymi liceami, glam metalami, kowbojkami, blogami i innym cholerstwem. Ten rozdział napisałam ja, tak, tak niestety xD Żul nie za bardzo chciała ze mną współpracować. Życie. Ogólnie to nawet mi się podoba, jest na pewno lepszy niż taki rozdział 1 czy 2 do których to się nie przyznaję. Wybitne to to nie jest, ale w tłoku ujdzie. Śmieszny niesety nie jest ani trochę, nie bijcie ;____; Ja nie chciałam no... Pisząc go słcuhałam W.A.S.P - Animal (Fuck like a beast), którą to piosenkę bardzo wam polecam. Zajebista jest. Niekoniecznie pasuje do tego rozdziału, ale posłuchać można xD Dobra. Kończę ten monolog i przechodzimy do meritum. A! Właśnie! Dziękujemy bardzo za prawie 4200 wejść! Jesteście niesamowici, naprawdę. Kocham was <3 I dziękujemy również AliceWay, która nigdy nie przestała wa nas wierzyć. A przynajmniej mam taką nadzieję xD No, to tyle. Enjoy ten teges! Zajęło mi to 5 stron i trochę.
~Draconis
-----------------------------------------------------
Był piękny, letni wieczór. Ptaszki szykowały się już do snu
w swych gniazdkach, kwiatki zamykały swe pąki, a prostytutki zajmowały swe
stałe stanowiska pod ulicznymi latarniami. Robiło się coraz ciemniej i zimniej.
Szumiały drzewa, szczekały okoliczne Pimpki i Fafiki i generalnie atmosfera
sprzyjała siedzeniu, ze szklaneczką whisky bądź kubkiem kawy, co kto woli, na
tarasie. Normalni amerykańscy rodzice, w taki cudowny, piątkowy wieczór,
spędzali upojne chwile w samotności, podczas gdy ich dzieci grzecznie spały w
swoich cieplutkich łóżeczkach. Ten zwyczaj panował również na Baker Street
mieszczącej się w Springerville stanie Arizona w sławetnych Stanach
Zjednoczonych. Była to zwyczajna, niczym niewyróżniająca się uliczka, jakich
pełno w całym państwie. Jednopokoleniowe, prostokątne domki w stonowanych
kolorach, z zadbanymi ogródkami sprawiały, że obcy, odwiedzający to miejsce
wielokrotnie dostawali oczopląsu, zaparć, halucynacji i z wrzaskiem uciekali
jak najdalej stąd. Gdy jeszcze, biedaczyska, mieli wątpliwą przyjemność
spotkania któregoś z mieszkańców tej idyllicznej miejscowości to możemy mieć
pewność, że skończyli marnie. Więc, gdy wpadniecie na tak poroniony pomysł by
zwiedzić to miasteczko, jak dostrzeżecie staruszka z jednym okiem,
obrzucającego klomby dziwnym nawozem to broń boże nie przystawajcie. Odwróćcie
głowy i szybkim krokiem oddalcie się stamtąd zapominając o całym zdarzeniu. No
cóż, każdy naród ma swoje sekrety. Ale wracając do naszej historii. I do Baker
Street, która, w chwili, gdy rozgrywały się te wydarzenia, drgała od nocnego
gwaru. We wszystkich domach światła były przygaszone, a żaluzje do połowy
opuszczone. Nic nie wskazywało na to by mieszkały tu silne charaktery.
- KUUUURRRRRWAAA!!! – rozległo się niespodziewanie dosłownie mrożąc krew w żyłach wszystkim, począwszy od szopów praczów, a skończywszy na zakonserwowanych staruszkach dziergających sweterki dla swych wnuczków. Podobne chamstwo było dotąd niespotykane na tej najlepszej dzielnicy miasteczka. W jednej sekundzie wszystko ucichło. Sytuacja ta utrzymywała się dobrą chwilę. Nasłuchiwano czy aby na pewno słyszano to gorszące słowo, czy może im się tylko zdawało. W końcu jednak, po pełnych napięcia minutach, lokatorzy Springerville odetchnęli głęboko i powrócili do przerwanych zajęć. Zgodnie stwierdzono, że to opary z okolicznej fabryki produkującej ścierki do podłóg sprowadziły na nich te omamy słuchowe. Postanowiono, że nazajutrz udadzą się do burmistrza i wyłożą kawę na ławę. Ewentualnie, z uśmiechami na ustach, zwołają referendum i po kłopocie. Ktoś przecież musi ponieść konsekwencję. Wydawało się, że wszystko wróciło do normy. Ledwie jednak atmosfera się rozluźnił, a z lawendowego domku noszącego numer 9 (mój ulubiony. Hue hue hue xD ) ponownie dobiegły wrzaski i jeszcze gorsze obelgi.
- KUUUURRRRRWAAA!!! – rozległo się niespodziewanie dosłownie mrożąc krew w żyłach wszystkim, począwszy od szopów praczów, a skończywszy na zakonserwowanych staruszkach dziergających sweterki dla swych wnuczków. Podobne chamstwo było dotąd niespotykane na tej najlepszej dzielnicy miasteczka. W jednej sekundzie wszystko ucichło. Sytuacja ta utrzymywała się dobrą chwilę. Nasłuchiwano czy aby na pewno słyszano to gorszące słowo, czy może im się tylko zdawało. W końcu jednak, po pełnych napięcia minutach, lokatorzy Springerville odetchnęli głęboko i powrócili do przerwanych zajęć. Zgodnie stwierdzono, że to opary z okolicznej fabryki produkującej ścierki do podłóg sprowadziły na nich te omamy słuchowe. Postanowiono, że nazajutrz udadzą się do burmistrza i wyłożą kawę na ławę. Ewentualnie, z uśmiechami na ustach, zwołają referendum i po kłopocie. Ktoś przecież musi ponieść konsekwencję. Wydawało się, że wszystko wróciło do normy. Ledwie jednak atmosfera się rozluźnił, a z lawendowego domku noszącego numer 9 (mój ulubiony. Hue hue hue xD ) ponownie dobiegły wrzaski i jeszcze gorsze obelgi.
- Ty kurwo jedna nie rozumiesz, że nie będę się z tobą
bawić, bo wolę oglądać laski w bikini walczące w błocie? Czy w twoim tępym łbie
te informacje nie mogą się cholera zapisać?! Ty lepiej, szmato, idź mi po
browara, a nie stoisz mi nad głową. Upierdliwa jesteś, wiesz? Szybciej kurwa!
Następnie rozległo się parę łomotów, trzasków przypominających odgłos łamanego drewna i szybkich kroków. Dalej coś na kształt tłuczonego szkła. Tak, właśnie w ten oto sposób pewna piekielnie droga kula do kręgli z limitowanej edycji trafiła niespodziewanie w psa sąsiadów powodując u niego trwały uraz mózgoczaszki. Od tamtej pory Figa zaczęła lubować się w maniakalnym patrzeniu w bliżej nieznanym kierunku. Potrafiła tkwić tak godzinami i nic, ani nikt nie potrafił jej od tego odciągnąć. W wybitym oknie mignęła jakaś czerwona głowa. Nikt jednak nie mógł się dokładnie przyjrzeć sprawcy, jako, że wykazał on się inteligencją (raz na jakiś czas każdemu się zdarza przecież xD) i zasłonił żaluzję. I to był jedyny moment względnej ciszy. Chwile później chuligani, jak ich chlubnie ochrzcili bakerczycy, podjęli przerwaną rozróbę. Zapytacie mnie pewnie, co ciekawego może być w perypetiach rodziny X? Familia jak każda inna, ich problemy to przecież nie nasza sprawa. Ja odpowiem wam wtedy, że sam dom ważny nie jest, ale bohaterowie już owszem. Przyjrzyjmy się, więc im kulturalnie, przez okno. To wychodzące na ogród, jeśli już koniecznie musicie wiedzieć. Obecnie widzimy salon, taki, jak tysiące innych w południowych Stanach. Liliowa kanapa, dwa fotele, duży, plazmowy telewizor, marmurowy kominek oczywiście, na purpurowych ścianach pełno reprodukcji znanych obrazów i parę rodzinnych zdjęć w pozłacanych ramach. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie niecodzienna scena rozgrywająca się na dywanie…
Następnie rozległo się parę łomotów, trzasków przypominających odgłos łamanego drewna i szybkich kroków. Dalej coś na kształt tłuczonego szkła. Tak, właśnie w ten oto sposób pewna piekielnie droga kula do kręgli z limitowanej edycji trafiła niespodziewanie w psa sąsiadów powodując u niego trwały uraz mózgoczaszki. Od tamtej pory Figa zaczęła lubować się w maniakalnym patrzeniu w bliżej nieznanym kierunku. Potrafiła tkwić tak godzinami i nic, ani nikt nie potrafił jej od tego odciągnąć. W wybitym oknie mignęła jakaś czerwona głowa. Nikt jednak nie mógł się dokładnie przyjrzeć sprawcy, jako, że wykazał on się inteligencją (raz na jakiś czas każdemu się zdarza przecież xD) i zasłonił żaluzję. I to był jedyny moment względnej ciszy. Chwile później chuligani, jak ich chlubnie ochrzcili bakerczycy, podjęli przerwaną rozróbę. Zapytacie mnie pewnie, co ciekawego może być w perypetiach rodziny X? Familia jak każda inna, ich problemy to przecież nie nasza sprawa. Ja odpowiem wam wtedy, że sam dom ważny nie jest, ale bohaterowie już owszem. Przyjrzyjmy się, więc im kulturalnie, przez okno. To wychodzące na ogród, jeśli już koniecznie musicie wiedzieć. Obecnie widzimy salon, taki, jak tysiące innych w południowych Stanach. Liliowa kanapa, dwa fotele, duży, plazmowy telewizor, marmurowy kominek oczywiście, na purpurowych ścianach pełno reprodukcji znanych obrazów i parę rodzinnych zdjęć w pozłacanych ramach. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie niecodzienna scena rozgrywająca się na dywanie…
- Zostaw mnie ty szmato! To boli! Auuuuaa! Tak się nie
traktuje ludzi mego kalibru! Jak ja cię…!
- Oj zamknij się wreszcie Cassidy ty mała cholero – wysoka,
koścista dziewczyna nie wytrzymała i odpyskowała swej podopiecznej. Mała
blondyneczka wykrzywiła usteczka w grymasie wyrażającym pełne niezadowolenie i
poraziła ją swoim piorunującym spojrzeniem zwalającym z nóg wszystkich
znajdujących się w jego polu rażenia. Nastolatka jednak zupełnie się tym nie
przejmowała i dalej krępowała dziewczynce nadgarstki. Wyglądała na znudzoną;
wpatrywała się tępo w ścianę i leniwie żuła gumę, co jakiś czas robiąc z niej
balony. Najwidoczniej czekała aż małolata się uspokoi i zacznie współpracować.
Młoda poprzeklinała chwilę, pokopała fotel, próbowała się wyrwać, ale, w końcu,
stwierdziwszy, że to nic nie da, zrezygnowana opuściła głowę na znak poddania.
Kobieta wyszczerzyła zęby w uśmiechu i nakazała jej usiąść na sofie, co też ona
zrobiła. Skrzyżowała ręce na piersi i spoglądała wrogo na opiekunkę, ale była
spokojna.
- No i o to chodzi laska! – powiedziała starsza i zadowolona
walnęła się na fotel. – Teraz możemy rozmawiać. Trzeba było tak od
razu no! Demolowanie kuchni i wybicie szyby były zbędne. Ostrzegam, ja za to
płacić nie będę!
- Ale z ciebie pizda Ashley. – burknęła tamta.
Adresatka wypowiedzi zerwała się jak oparzona.
- Tylko nie Ashley ty mała mendo! Na imię mam Ash. - Jej krwistoczerwone, obcięte na jeża włosy
zdawały się płonąć, a ciemnozielone oczy świeciły morderczym blaskiem. W tamtym
momencie można było się jej przestraszyć. Dziewczynka spojrzała na nią z
politowaniem nic sobie nie robiąc z jej zdenerwowania.
- Skoro tak chcesz… - wywróciła oczami.
Nie do końca usatysfakcjonowana ruda zmierzyła ją wzrokiem.
Tak w sumie to z wielką chęcią by tą smarkulę poturbowała. Ale wtedy straciłaby
jedyną pracę i musiałaby zatrudnić się gdzieś w barze ze striptizem, a to była
ostatnia rzecz, jaką pragnęła. „Szkoda zachodu” – stwierdziła. Rozluźniła się i
z powrotem zapadła się w siedzisko. Przymknęła z lubością oczy i trwała tak
chwilę. Cassidy zaczynała się irytować. Nie znosiła czekania. Zresztą, bądźmy
szczerzy, istniało mało rzeczy, które ta istotka lubiła. Ale co się dziwić? W
końcu tkwiła w niej dusza prawdziwego rockmana. I to nie byle, jakiego! Największego rudego skurwiela, jakiego tylko
ten świat widział. To zobowiązuje.
- No, ale wracając do tematu. Dzisiaj, jak dobrze wiesz,
jest piątek. Wieczór. Twoi rodzice wyszli na romantyczną kolację i dlatego tu
jestem. Rozumiesz? Mogłam być teraz na koncercie kapeli mojego najlepszego
przyjaciela – Łoma, ale jestem tutaj. Dla ciebie olałam zajebisty występ Dirty
Socks, więc kuźwa doceń gest i nie sprawiaj mi więcej problemów. Zacznij się zachowywać jak normalne dziecko!
Zawsze były z tobą problemy, ale dzisiaj przeszłaś po prostu samą siebie.
Zapasy w błocie, o ja pier… - Ash załamała ręce – Twoja stara kupiła ci
mistrzowską grę – „Zestaw dziecięcego magika – edycja zawierająca 1001
sztuczek!”. Skminiasz to? To to składa się z komnaty zniknięć, gumowej piły i sfałszowanych
kart do tarota! Full wypas normalnie! – Ash była wyraźnie podekscytowana. Oczęta jej żarzyły się jak 100 V żarówki, a
pomalowane na czarno usta były pół otwarte z emocji. Ręce jej drżały z
podniecenia. Cass ponownie wywróciła oczami. Dostała drugą szansę na naprawę
swych błędów, na wybranie innej drogi życia z dala od wszelkiego rock n’rolla.
Co prawda w ciele głupkowatej dziesięciolatki, ale darowanemu koniowi się
przecież w zęby nie zagląda. No i taki chuj!
Nie mogło być idealnie. Ze wszystkich ludzi na świecie jej musiała się
trafić damska wersja tego durnego Duffa. Która na dodatek każe się nazywać
Żyletą. No ja nie wyrabiam no! Czemu to
zawsze musze być ja?
- Cassidy, słuchasz ty mnie? – z zamyślenia wyrwał ją krzyk.
- Tak, jasne.
- To co? Bawimy się? – tej nutki nadziei w głosie niani nie
dało się nie usłyszeć.
- No dobra – westchnęła zrezygnowana i spojrzała w okno. W
tym czasie nastolatka zawyła w myślach z radochy i przybiła sobie high five.
Jak dziewczyneczka ponownie skierowała swoje oblicze na towarzyszkę to ujrzała
na jej twarzy pełnego pokerface’a.
- Ja pójdę w takim razie po grę, a ty poczekaj tu grzecznie
– Ashley wybiegła z pokoju – I pamiętaj! – wychyliła się jeszcze zza framugi –
Ja cię obserwuję!
Zrobiła charakterystyczny ruch dłonią potwierdzający jej
słowa o mało nie wsadzając sobie palców do oczu i wybyła.
Idioci, wszędzie idioci.
Nie minęło wiele czasu, a rozległo się szuranie czegoś
ciężkiego po podłodze i na progu pojawiło się olbrzymie pudło. Było tak
wielkie, że w żaden sposób nie można było go wepchnąć do pokoju w pionie. Porażało
swoim rozmiarem. Cass nigdy wcześniej nie widziała czegoś tak olbrzymiego i
majestatycznego. To coś sprawiło, że dostała gęsiej skórki i serce zaczęło jej
szybciej bić. Postanowiła, że za cholerę nie zbliży się do tego na mniej niż 5
kroków. Szuranie ucichło tak nagle jak się zaczęło. Zabrzmiało parę
przekleństw, dudnień i łomotów. Niewyjaśnionym dotąd przez amerykańskich
naukowców sposobem, Żyleta zdołała przetransportować skrzynię do salonu nie
uszkadzając za bardzo ściany. Dopchała ją tuż przed twarz ledwie żywej ze
strachu blondyneczki, wyjęła spod pachy olbrzymie norzyce i jednym sprawnym
ruchem przecięła więzy krępujące ładunek. Łoskot spadających boków był
ogłuszający. Jestem pewna, że słyszano go aż na Antarktydzie. Biedne pingwiny,
misie polarne czy inne dziadostwo, które tam mieszka. Dziewczynka, przerażona,
wskoczyła na oparcie kanapy i łapiąc się za serce dyszała ciężko. Przypominała
trochę kota, który uciekł z kąpieli i z minuty na minutę, słysząc choćby
najcichszy odgłos, najeża się coraz bardziej. Szeroko otwartymi oczami
spoglądała z respektem na Ash, która stała oparta nonszalancko o kufer i śmiała
się w głos.
- Myślałby, kto, że taka odważna, a zwykłej, malusiej
paczuszki się boi. O Boże! – zgięła się w pół – Dawno się tak nie uśmiałam!
Z góry rozległo się prychnięcie. Kobieta długo jeszcze nie
mogła się uspokoić. Gdy wreszcie doszła do siebie i otarła łzy, Cassidy
zakończyła właśnie wymyślanie jak najokrutniejszych tortur, którym zamierzała
ją poddać.
- Żarty żartami, ale czas się zabawić! Oto pierwsza
sztuczka, którą przećwiczymy – komnata zniknięć! Proszę o aplauz! Bębny i ten
tego. Okej, nie chcesz klaskać to nie, łachy bez! – niania ściągnęła płachtę,
którą była przykryta zawartość pudła. Ich oczom ukazało się wysokie,
prostokątne coś o czarnej, lakierowanej powierzchni. Nie miało ono jednej
ściany, a dziurę zasłaniała muślinowa kotara o tej samej barwie, co reszta.
Dziewczyna spojrzała z e wzruszeniem na skrzynię i delikatnie pogłaskała je
wierzchem dłoni. Prawdopodobnie
wyszeptała do niej również parę czułych słów, ale pewności nie mam.
- To co? Kto pierwszy?
- Jeśli myślisz, że wejdę to tego cholerstwa to się grubo
mylisz! – zapiszczała dziewczynka wbijając mocniej paznokcie w sofę. Jej
towarzyszka westchnęła ciężko. To będzie jednak trudniejsze niż myślała. Szybko
ułożyła w głowie szatański plan i natychmiast przystąpiła do jego realizacji.
Przywdziała na twarz troskliwy uśmiech i spokojnym głosem rzekła:
- Okej Cass. Jak wolisz. Nie mam ci tego za złe. To normalne
dla dzieci w twoim wieku, że obawiają się gigantycznych, ciemnych kufrów. –
ledwo udało się jej powstrzymać uśmiech. – Nie ma się czego wstydzić.
- Ja wcale się nie boję! – wydukała młoda. Niestety jej załamujący
się głos, łzy w oczach i gwałcenie oparcia kanapy sprawiły, że jakoś nikt jej
nie uwierzył.
Żyleta puściła tą wypowiedź mimo uszu i podjęła przerwaną
wypowiedź.
- Ja wejdę najpierw, a twoim jedynymi zadaniami będzie
ubranie tego cylindra, chwycenie różdżki i wypowiedzenie zaklęcia. Zgoda?
- Nie włożę tego chujostwa za Boga! – dziewczyna przymknęła
oczy i zacisnęła zęby próbując opanować narastającą w niej złość. Powoli
traciła cierpliwość. – Dobra, w takim razie weź ten badyl, machnij nim parę
razy jak już będę w środku powiedz: Fikaj mikaj ochotniczko znikaj. I po
kłopocie. Pasuje? – to było raczej pytanie retoryczne, bo, nie czekając na
odpowiedź, wpakowała się do środka i zasunęła zasłonę. „Mam nadzieję, że jednak
zniknę i nie będę musiała widzieć tej jej wstrętnej mordy nigdy więcej!” –
zdążyła jeszcze pomyśleć.
W pierwszej chwili Cass chciała opuścić wykurzającą
nastolatkę i udać się do siebie by kontynuować oglądanie kobiecych zapasów w
błocie, jednak coś ją tknęło. Niechętnie, bo niechętnie zlazła na dół i,
zachowując bezpieczną odległość w stosunku do komnaty, wzięła do ręki różdżkę i
wykonała polecenie.
- Fikaj mikaj ochotniczko znikaj!
Nic się nie wydarzyło. Żadnych dymów, fanfar, jęków ani
nawet zwykłego pierdnięcia. Po prostu nic. No, czemu mnie to nie dziwi…?
Cassidy wzruszyła ramionami i zaległa na fotelu czekając na jakąkolwiek
odpowiedź ze strony koleżanki.
- No dobra Ash. Zrobione. Teraz możesz już wyjść.
Zero reakcji. Super. Teraz jej się na żarty zebrało. Co za
człowiek… Minuty mijały, a Żyleta wciąż nie dawała znaku życia pomimo
wielokrotnych próśb i gróźb. To zaczynało robić się nudne. I irytujące.
- Jak za pięć sekund nie
wyjdziesz t zerwę tą zasraną kotarę i za uszy cię stamtąd wyciągnę! – wycedziła
wściekła do granic możliwości dziewczynka. Zdecydowanie nie lubiła jak się ją
ignorowało. Jej buzia była cała czerwona, a z ust prawie leciała piana.
- Zaczynam liczyć! Raz… Nic. Dwa…
Dalej bez odzewu. Trzy… To samo. Cztery… Cisza. I ostanie moje słowo to jest…
PIĘĆ!
Blondynka poderwała się z miejsca
i pociągnęła za materiał tak mocno, że prawie go rozdarła na dwie części. Chwilę
później desperacko chwytała powietrzę i podtrzymywała się kanapy by nie upaść.
Jej oczom, zamiast wychudzonego dziewczęcia, ukazała się… pustka. Czarna dziura.
Tam nic, do chuja Pana, nie było! To jakiś obłęd! Jak jeszcze dziesięć minut
temu była przerażona to teraz ledwie żyła ze strachu. Tak zszokowana to nigdy
wcześniej nie była. Nawet wtedy, gdy przyłapała Slasha kąpiącego się z Izzy’m w
jednej wannie wraz z pluszowym dinozaurem. Tamto jakoś zniosła, ale to? Nie
wiedziała czy kiedykolwiek się z tego otrząśnie. Nie wiedziała co się dzieje.
Przecież na własne oczy widziała jak Ashley tam wchodziła! To jakieś
szaleństwo! Zaczęła nawoływać. Obeszła, oczywiście w bezpiecznej odległości,
„zabawkę”, parę razy odważyła się ją opukać, pokonując swoją fobie obmacała jej
górę, a nawet weszła do środka. Proszę państwa cóż za poświęcenie! Medal,
puchar się kurde należy! No proszę państwa cóż za wzruszający moment! Młode
pokolenia będą się uczyć na historii o tym heroicznym postępku, a starsi będą z
rozczuleniem wspominali tą chwilę! Coś niesamowitego. Jej wysiłki jednak poszły
na marne. Kobiety tam nie było. I nic nie wskazywało na to by kiedykolwiek się
pojawiła. Rozpłynęła się w powietrzu po prostu.
- Nie… Nie.. T-to nie m-możliwe –
wyjąkała – To jakiś pierdolony kawał! Ktoś sobie ze mnie kpi! Steven ty chuju,
to znowu ty? Oj poczekaj aż się spotkamy, oj poczekaj…
Załamana osunęła się na ziemię.
Plecami oparła się o pudło i ukryła twarz w dłoniach nie wiedząc, co ma dalej
począć. Było jej już wszystko jedno. Miała głęboko fakt, że jeszcze niedawno
panicznie lękała się tego czegoś. W zaistniałej sytuacji już nic się nie
liczyło. Jak wytłumaczy to wszystko rodzicom? A jeśli ją Łom spotka na ulicy i
zapyta ją o Żyletę to, co mu odpowie? Że bawiły się magią i jego przyjaciółka
zniknęła w jakimś wielkim kufrze? Przecież on mnie wyśmieje, a, jak będzie miał
gorszy dzień, to nawet może ją skopać. Czemu to zawsze muszę być ja?! Takie
myśli przelatywały jej przez głowę z prędkością rakiety. Nijak nie mogła
ogarnąć zaistniałej sytuacji swoim małym rozumkiem. Od tego gdzie aktualnie
znajduje się jej koleżanka bardziej interesował ją jej własny tyłek. No, kogo
mi to przypomina? Gdy zaczęła wymyślać możliwie jak najmniej bolesne metody
zejścia z tego padołu łez, wpadła na pewien, dość dziwny pomysł. Czemu by nie
wleźć do tego czegoś i nie zaciągnąć kotary tak jak to zrobiła Ash? Przecież
nie ma niczego do stracenia, a wiele do zyskania. Musiała, za wszelką cenę,
odnaleźć nianię, bo jak rodzice się dowiedzą, że ją zgubiła to na bank wyślą ją
do szkoły z internatem. A w ostateczności nawet do psychiatryka. Stojąc przed
wyborem jednej z tych dwóch możliwości, tak naprawdę nie analizowała, co jej
się bardziej opłaca. Miała świadomość, że znajduje się w piekielnie trudnej
sytuacji, ale, mimo to, nie zastanawiała się długo i podjęła decyzję. Działała
impulsywnie. Podążała za instynktem. Jakaś siła ciągnęła ją w ten czarny otwór
(bez skojarzeń proszę xD). Przyciągała jak magnes. Nie mogła, a może nie
chciała jej odmówić. Mechanicznie wstała i przestąpiła próg jednocześnie
zaciągając za sobą materiał. Raz się żyje.
- Fikaj mikaj ochotniczko znikaj!
– wyszeptała. Szarpnęło. Poczuła, że żołądek skręca się jej z bólu. Oczy zaszły
jej łzami. Zrobiło się duszno, przeraźliwie duszno. Nie mogła oddychać.
Łapczywie łapała resztki powietrza. Przez ciało przeszedł jej dreszcz. Zimno.
Ciemno. Duszno. Nie mogę oddychać. Panika. Bezradność. Cassidy przymknęła oczy.
Gdy je ponownie otworzyła nic nie było takie jak być powinno.
Uśmiechnęłam się zadowolona. Mój szatański plan właśnie się powodził.
----------------------------------------------------
BARDZO KURDE PROSIMY O KOMENTARZE. KRYTYKA MILE WIDZIANA.
~ Draconis and Żul