środa, 4 września 2013

Liebster Blog Award

No sieeeemaaa :D
Zostałyśmy nominowane przez Fever, której to genialny blog zwykłam czytać. Jesteśmy zaszczycone, dumne i mile połechtane po egach. W sumie to COŚ to nic, ale i tak się cieszymy xD A teraz odpowiemy na parę pytań hyhyhy xD:
1. Co najbardziej  motywuje Cię do pisania i dodawania rozdziałów?
W sumie to nie wiem. Znajomi najczęściej i te miłe komentarze od was. Wiem, że mało w nich prawdy, ale i tak was kocham <3 Za te prawie 5 tys. wejść szczególnie.
2. Lubisz zawierać znajomości z blogerkami?
Kocham. Serio. Blogerki to są zajebiste, pozytywnie nastawione do życia osóbki, które często nie są zbyt normalne. Do grupy zostałam dodana pół roku temu i zupełnie nie żałuję, bo dzięki temu poznałam wiele zajebistych osób takich jak Pszczółka, Pedo, Fever, Tleniona, RocketQueen i parę innych. Żałuję tylko, że nie pojawiłam się w tym "świecie" wcześniej, jakoś wtedy gdy się to wszystko zaczęło czyli jakiś rok temu. A wszystkie blogerki zainteresowane zawarciem znajomości zapraszam do dodania mnie na facebooku (Julias Draco Budzisz) i wysłania prośby do dołączenia do naszej grupy ( Miłości nie ma, ale są ołuffki).
3. Jakie jest twoje ulubione danie?
Kocham chińszczyznę xD Zresztą tak samo jak placki po zbójnicku, pyzy i wszelakie makarony. Od tych pierwszych to jestem po prostu uzależniona i nigdy mi się raczej nie znudzą :P
4.Ile miałaś lat, gdy pierwszy raz napisałaś jakiś dłuższy tekst (nie do szkoły)?
Nie pamiętam. Wiem, że tworzyłam coś jakoś w 4/5 klasie, ale nie było to nic szczególnego. Ostatnio znalazłam moje pierwsze opowiadanie o Gunsach, które zresztą nigdy nie porzuciłam i które od paru lat szlifuje (Niestety ostatni mój rok pracy został usunięty, bo komputer się zawiesił i pojechał do naprawy) xD Były tam takie rzeczy, że aż wstyd pisać, ale mimo wszystko podobało mi się. Oczywiście moja bohaterka była z Izzy'm, ale szalał za nią Axl xD
5.Jest jakaś piosenka jednego z twoich ulubionych zespołów, których nie lubisz?
Pewnie tak. Nigdy nie lubiłam Yesterday Gunsów i generalnie nie przepadam za UYI II. Nie lubię "Turbo" Judas Priest. Teraz nie pamiętam co jeszcze nie przypadło mi do gustu, ale pewnie tego jeszcze trochę było.
6. Jak długo już prowadzisz bloga?
Pół roku, ale nie mam już serca do tej historii. Zapowiadało się ambitnie, ale wyszło jak zwykle - bez polotu. Myślę nad zaczęciem czegoś nowego, ale nie wiem ... O czym by było też nie mam pojęcia. To na razie luźne myśli.
7. Masz rodzeństwo? A jeśli nie - chciałabyś mieć?
Mam.  Brata Wojtka, lat 13 i siostrę Amelię lat 7.
8. Lubisz grzyby? xD
Lubię. Kocham smażone pieczarki xD Są moją obsesją i zawsze je wpierdzielam jak moja mama je smaży do sałatki xD Halucynki też są w porządku ^^
9.  Jak wyglądałby twój wymarzony pokój?
Miałby duuuże okno z wygodnym parapetem, duże miękkie łóżko - może być wodne. Od groma plakatów na ścianach, zdjęć i masa szpargałów. Jakieś instrumenty,  skrytka na tajne rzeczy, tajemne przejście *.*, wygodny fotel ze stolikiem nocnym i lampy z lawą. Mam wymagania xD I strerfty starych płyt winylowych i CD.

Nominowane blogi:
- dont-cry-in-november-rain.blogspot.com
-been-dazed-and-confused.blogspot.com
- severus-hermiona.blogspot.com
- nothing-special-to-say.blogspot.com
Niestety, ale nie czytuje więcej blogów, które aktualnie działają i które nie miały nominacji ( oryginalność biczys xD), ale tak bym nominowała Fever i Rocket Queen z appetite-for-gunsnroses.blogspot.com. Tyle ode mnie.
EDIT: Zapomniałam o pytaniach xD
1. Dlaczego założyłaś bloga akurat o Gunsach/ Harrym Potterze?
2. Z którym z muzyków chciałabyś się umówić?
3. Czego słuchasz? Jaki jest twój ulubiony zespół?
4. Ulubiony serial/film..?
5. Gdzie chciałabyś mieszkać?
6. Na co wydałabyś milion dolarów?
7. Rzecz bez której nie możesz się obejść?
8. Ulubiona książka?
9. Jakie masz plany na przyszłość?

Nudne te pytania, ale wymyślałam na szybko. Wybaczcie. Dziękuję i pozdrawiam.
~Draconis

niedziela, 30 czerwca 2013

6 cz.2

Taaaak, zawiodłyśmy.
Na całej lini. Taaki wstyd ;__; No, ale cóż zrobić, mamy istne urwanie głowy z tymi liceami, glam metalami, kowbojkami, blogami i innym cholerstwem. Ten rozdział napisałam ja, tak, tak niestety xD Żul nie za bardzo chciała ze mną współpracować. Życie. Ogólnie to nawet mi się podoba, jest na pewno lepszy niż taki rozdział 1 czy 2 do których to się nie przyznaję. Wybitne to to nie jest, ale w tłoku ujdzie. Śmieszny niesety nie jest ani trochę, nie bijcie ;____; Ja nie chciałam no... Pisząc go słcuhałam W.A.S.P - Animal (Fuck like a beast), którą to piosenkę bardzo wam polecam. Zajebista jest. Niekoniecznie pasuje do tego rozdziału, ale posłuchać można xD Dobra. Kończę ten monolog i przechodzimy do meritum. A! Właśnie! Dziękujemy bardzo za prawie 4200 wejść! Jesteście niesamowici, naprawdę. Kocham was <3 I dziękujemy również AliceWay, która nigdy nie przestała wa nas wierzyć. A przynajmniej mam taką nadzieję xD No, to tyle. Enjoy ten teges! Zajęło mi to 5 stron i trochę.
~Draconis
-----------------------------------------------------

Był piękny, letni wieczór. Ptaszki szykowały się już do snu w swych gniazdkach, kwiatki zamykały swe pąki, a prostytutki zajmowały swe stałe stanowiska pod ulicznymi latarniami. Robiło się coraz ciemniej i zimniej. Szumiały drzewa, szczekały okoliczne Pimpki i Fafiki i generalnie atmosfera sprzyjała siedzeniu, ze szklaneczką whisky bądź kubkiem kawy, co kto woli, na tarasie. Normalni amerykańscy rodzice, w taki cudowny, piątkowy wieczór, spędzali upojne chwile w samotności, podczas gdy ich dzieci grzecznie spały w swoich cieplutkich łóżeczkach. Ten zwyczaj panował również na Baker Street mieszczącej się w Springerville stanie Arizona w sławetnych Stanach Zjednoczonych. Była to zwyczajna, niczym niewyróżniająca się uliczka, jakich pełno w całym państwie. Jednopokoleniowe, prostokątne domki w stonowanych kolorach, z zadbanymi ogródkami sprawiały, że obcy, odwiedzający to miejsce wielokrotnie dostawali oczopląsu, zaparć, halucynacji i z wrzaskiem uciekali jak najdalej stąd. Gdy jeszcze, biedaczyska, mieli wątpliwą przyjemność spotkania któregoś z mieszkańców tej idyllicznej miejscowości to możemy mieć pewność, że skończyli marnie. Więc, gdy wpadniecie na tak poroniony pomysł by zwiedzić to miasteczko, jak dostrzeżecie staruszka z jednym okiem, obrzucającego klomby dziwnym nawozem to broń boże nie przystawajcie. Odwróćcie głowy i szybkim krokiem oddalcie się stamtąd zapominając o całym zdarzeniu. No cóż, każdy naród ma swoje sekrety. Ale wracając do naszej historii. I do Baker Street, która, w chwili, gdy rozgrywały się te wydarzenia, drgała od nocnego gwaru. We wszystkich domach światła były przygaszone, a żaluzje do połowy opuszczone. Nic nie wskazywało na to by mieszkały tu silne charaktery.
- KUUUURRRRRWAAA!!! – rozległo się niespodziewanie dosłownie mrożąc krew w żyłach wszystkim, począwszy od szopów praczów, a skończywszy na zakonserwowanych staruszkach dziergających sweterki dla swych wnuczków. Podobne chamstwo było dotąd niespotykane na tej najlepszej dzielnicy miasteczka. W jednej sekundzie wszystko ucichło. Sytuacja ta utrzymywała się dobrą chwilę. Nasłuchiwano czy aby na pewno słyszano to gorszące słowo, czy może im się tylko zdawało. W końcu jednak, po pełnych napięcia minutach, lokatorzy Springerville odetchnęli głęboko i powrócili do przerwanych zajęć. Zgodnie stwierdzono, że to opary z okolicznej fabryki produkującej ścierki do podłóg sprowadziły na nich te omamy słuchowe. Postanowiono, że nazajutrz udadzą się do burmistrza i wyłożą kawę na ławę. Ewentualnie, z uśmiechami na ustach, zwołają referendum i po kłopocie. Ktoś przecież musi ponieść konsekwencję. Wydawało się, że wszystko wróciło do normy. Ledwie jednak atmosfera się rozluźnił, a z lawendowego domku noszącego numer 9 (mój ulubiony. Hue hue hue xD ) ponownie dobiegły wrzaski i jeszcze gorsze obelgi.
- Ty kurwo jedna nie rozumiesz, że nie będę się z tobą bawić, bo wolę oglądać laski w bikini walczące w błocie? Czy w twoim tępym łbie te informacje nie mogą się cholera zapisać?! Ty lepiej, szmato, idź mi po browara, a nie stoisz mi nad głową. Upierdliwa jesteś, wiesz? Szybciej kurwa!
Następnie rozległo się parę łomotów, trzasków przypominających odgłos łamanego drewna i szybkich kroków. Dalej coś na kształt tłuczonego szkła. Tak, właśnie w ten oto sposób pewna piekielnie droga kula do kręgli z limitowanej edycji trafiła niespodziewanie w psa sąsiadów powodując u niego trwały uraz mózgoczaszki. Od tamtej pory Figa zaczęła lubować się w maniakalnym patrzeniu w bliżej nieznanym kierunku. Potrafiła tkwić tak godzinami i nic, ani nikt nie potrafił jej od tego odciągnąć. W wybitym oknie mignęła jakaś czerwona głowa. Nikt jednak nie mógł się dokładnie przyjrzeć sprawcy, jako, że wykazał on się inteligencją (raz na jakiś czas każdemu się zdarza przecież xD) i zasłonił żaluzję. I to był jedyny moment względnej ciszy. Chwile później chuligani, jak ich chlubnie ochrzcili bakerczycy, podjęli przerwaną rozróbę.  Zapytacie mnie pewnie, co ciekawego może być w perypetiach rodziny X? Familia jak każda inna, ich problemy to przecież nie nasza sprawa. Ja odpowiem wam wtedy, że sam dom ważny nie jest, ale bohaterowie już owszem. Przyjrzyjmy się, więc im kulturalnie, przez okno. To wychodzące na ogród, jeśli już koniecznie musicie wiedzieć. Obecnie widzimy salon, taki, jak tysiące innych w południowych Stanach.  Liliowa kanapa, dwa fotele, duży, plazmowy telewizor, marmurowy kominek oczywiście, na purpurowych ścianach pełno reprodukcji znanych obrazów i parę rodzinnych zdjęć w pozłacanych ramach. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie niecodzienna scena rozgrywająca się na dywanie…
- Zostaw mnie ty szmato! To boli! Auuuuaa! Tak się nie traktuje ludzi mego kalibru! Jak ja cię…!
- Oj zamknij się wreszcie Cassidy ty mała cholero – wysoka, koścista dziewczyna nie wytrzymała i odpyskowała swej podopiecznej. Mała blondyneczka wykrzywiła usteczka w grymasie wyrażającym pełne niezadowolenie i poraziła ją swoim piorunującym spojrzeniem zwalającym z nóg wszystkich znajdujących się w jego polu rażenia. Nastolatka jednak zupełnie się tym nie przejmowała i dalej krępowała dziewczynce nadgarstki. Wyglądała na znudzoną; wpatrywała się tępo w ścianę i leniwie żuła gumę, co jakiś czas robiąc z niej balony. Najwidoczniej czekała aż małolata się uspokoi i zacznie współpracować. Młoda poprzeklinała chwilę, pokopała fotel, próbowała się wyrwać, ale, w końcu, stwierdziwszy, że to nic nie da, zrezygnowana opuściła głowę na znak poddania. Kobieta wyszczerzyła zęby w uśmiechu i nakazała jej usiąść na sofie, co też ona zrobiła. Skrzyżowała ręce na piersi i spoglądała wrogo na opiekunkę, ale była spokojna.
- No i o to chodzi laska! – powiedziała starsza i zadowolona walnęła się na fotel.  –  Teraz możemy rozmawiać. Trzeba było tak od razu no! Demolowanie kuchni i wybicie szyby były zbędne. Ostrzegam, ja za to płacić nie będę!
- Ale z ciebie pizda Ashley. – burknęła tamta.
Adresatka wypowiedzi zerwała się jak oparzona.
- Tylko nie Ashley ty mała mendo! Na imię mam Ash. -  Jej krwistoczerwone, obcięte na jeża włosy zdawały się płonąć, a ciemnozielone oczy świeciły morderczym blaskiem. W tamtym momencie można było się jej przestraszyć. Dziewczynka spojrzała na nią z politowaniem nic sobie nie robiąc z jej zdenerwowania.
- Skoro tak chcesz… - wywróciła oczami.
Nie do końca usatysfakcjonowana ruda zmierzyła ją wzrokiem. Tak w sumie to z wielką chęcią by tą smarkulę poturbowała. Ale wtedy straciłaby jedyną pracę i musiałaby zatrudnić się gdzieś w barze ze striptizem, a to była ostatnia rzecz, jaką pragnęła. „Szkoda zachodu” – stwierdziła. Rozluźniła się i z powrotem zapadła się w siedzisko. Przymknęła z lubością oczy i trwała tak chwilę. Cassidy zaczynała się irytować. Nie znosiła czekania. Zresztą, bądźmy szczerzy, istniało mało rzeczy, które ta istotka lubiła. Ale co się dziwić? W końcu tkwiła w niej dusza prawdziwego rockmana. I to nie byle, jakiego!  Największego rudego skurwiela, jakiego tylko ten świat widział. To zobowiązuje.
- No, ale wracając do tematu. Dzisiaj, jak dobrze wiesz, jest piątek. Wieczór. Twoi rodzice wyszli na romantyczną kolację i dlatego tu jestem. Rozumiesz? Mogłam być teraz na koncercie kapeli mojego najlepszego przyjaciela – Łoma, ale jestem tutaj. Dla ciebie olałam zajebisty występ Dirty Socks, więc kuźwa doceń gest i nie sprawiaj mi więcej problemów.  Zacznij się zachowywać jak normalne dziecko! Zawsze były z tobą problemy, ale dzisiaj przeszłaś po prostu samą siebie. Zapasy w błocie, o ja pier… - Ash załamała ręce – Twoja stara kupiła ci mistrzowską grę – „Zestaw dziecięcego magika – edycja zawierająca 1001 sztuczek!”. Skminiasz to? To to składa się z komnaty zniknięć, gumowej piły i sfałszowanych kart do tarota! Full wypas normalnie! – Ash była wyraźnie podekscytowana.  Oczęta jej żarzyły się jak 100 V żarówki, a pomalowane na czarno usta były pół otwarte z emocji. Ręce jej drżały z podniecenia. Cass ponownie wywróciła oczami. Dostała drugą szansę na naprawę swych błędów, na wybranie innej drogi życia z dala od wszelkiego rock n’rolla. Co prawda w ciele głupkowatej dziesięciolatki, ale darowanemu koniowi się przecież w zęby nie zagląda. No i taki chuj!  Nie mogło być idealnie. Ze wszystkich ludzi na świecie jej musiała się trafić damska wersja tego durnego Duffa. Która na dodatek każe się nazywać Żyletą.  No ja nie wyrabiam no! Czemu to zawsze musze być ja?
- Cassidy, słuchasz ty mnie? – z zamyślenia wyrwał ją krzyk.
- Tak, jasne.
- To co? Bawimy się? – tej nutki nadziei w głosie niani nie dało się nie usłyszeć.
- No dobra – westchnęła zrezygnowana i spojrzała w okno. W tym czasie nastolatka zawyła w myślach z radochy i przybiła sobie high five. Jak dziewczyneczka ponownie skierowała swoje oblicze na towarzyszkę to ujrzała na jej twarzy pełnego pokerface’a.
- Ja pójdę w takim razie po grę, a ty poczekaj tu grzecznie – Ashley wybiegła z pokoju – I pamiętaj! – wychyliła się jeszcze zza framugi – Ja cię obserwuję!
Zrobiła charakterystyczny ruch dłonią potwierdzający jej słowa o mało nie wsadzając sobie palców do oczu i wybyła.
Idioci, wszędzie idioci.
Nie minęło wiele czasu, a rozległo się szuranie czegoś ciężkiego po podłodze i na progu pojawiło się olbrzymie pudło. Było tak wielkie, że w żaden sposób nie można było go wepchnąć do pokoju w pionie. Porażało swoim rozmiarem. Cass nigdy wcześniej nie widziała czegoś tak olbrzymiego i majestatycznego. To coś sprawiło, że dostała gęsiej skórki i serce zaczęło jej szybciej bić. Postanowiła, że za cholerę nie zbliży się do tego na mniej niż 5 kroków. Szuranie ucichło tak nagle jak się zaczęło. Zabrzmiało parę przekleństw, dudnień i łomotów. Niewyjaśnionym dotąd przez amerykańskich naukowców sposobem, Żyleta zdołała przetransportować skrzynię do salonu nie uszkadzając za bardzo ściany. Dopchała ją tuż przed twarz ledwie żywej ze strachu blondyneczki, wyjęła spod pachy olbrzymie norzyce i jednym sprawnym ruchem przecięła więzy krępujące ładunek. Łoskot spadających boków był ogłuszający. Jestem pewna, że słyszano go aż na Antarktydzie. Biedne pingwiny, misie polarne czy inne dziadostwo, które tam mieszka. Dziewczynka, przerażona, wskoczyła na oparcie kanapy i łapiąc się za serce dyszała ciężko. Przypominała trochę kota, który uciekł z kąpieli i z minuty na minutę, słysząc choćby najcichszy odgłos, najeża się coraz bardziej. Szeroko otwartymi oczami spoglądała z respektem na Ash, która stała oparta nonszalancko o kufer i śmiała się w głos.
- Myślałby, kto, że taka odważna, a zwykłej, malusiej paczuszki się boi. O Boże! – zgięła się w pół – Dawno się tak nie uśmiałam!
Z góry rozległo się prychnięcie. Kobieta długo jeszcze nie mogła się uspokoić. Gdy wreszcie doszła do siebie i otarła łzy, Cassidy zakończyła właśnie wymyślanie jak najokrutniejszych tortur, którym zamierzała ją poddać.
- Żarty żartami, ale czas się zabawić! Oto pierwsza sztuczka, którą przećwiczymy – komnata zniknięć! Proszę o aplauz! Bębny i ten tego. Okej, nie chcesz klaskać to nie, łachy bez! – niania ściągnęła płachtę, którą była przykryta zawartość pudła. Ich oczom ukazało się wysokie, prostokątne coś o czarnej, lakierowanej powierzchni. Nie miało ono jednej ściany, a dziurę zasłaniała muślinowa kotara o tej samej barwie, co reszta. Dziewczyna spojrzała z e wzruszeniem na skrzynię i delikatnie pogłaskała je wierzchem dłoni.  Prawdopodobnie wyszeptała do niej również parę czułych słów, ale pewności nie mam.
- To co? Kto pierwszy?
- Jeśli myślisz, że wejdę to tego cholerstwa to się grubo mylisz! – zapiszczała dziewczynka wbijając mocniej paznokcie w sofę. Jej towarzyszka westchnęła ciężko. To będzie jednak trudniejsze niż myślała. Szybko ułożyła w głowie szatański plan i natychmiast przystąpiła do jego realizacji. Przywdziała na twarz troskliwy uśmiech i spokojnym głosem rzekła:
- Okej Cass. Jak wolisz. Nie mam ci tego za złe. To normalne dla dzieci w twoim wieku, że obawiają się gigantycznych, ciemnych kufrów. – ledwo udało się jej powstrzymać uśmiech. – Nie ma się czego wstydzić.
- Ja wcale się nie boję! – wydukała młoda. Niestety jej załamujący się głos, łzy w oczach i gwałcenie oparcia kanapy sprawiły, że jakoś nikt jej nie uwierzył.
Żyleta puściła tą wypowiedź mimo uszu i podjęła przerwaną wypowiedź.
- Ja wejdę najpierw, a twoim jedynymi zadaniami będzie ubranie tego cylindra, chwycenie różdżki i wypowiedzenie zaklęcia. Zgoda?
- Nie włożę tego chujostwa za Boga! – dziewczyna przymknęła oczy i zacisnęła zęby próbując opanować narastającą w niej złość. Powoli traciła cierpliwość. – Dobra, w takim razie weź ten badyl, machnij nim parę razy jak już będę w środku powiedz: Fikaj mikaj ochotniczko znikaj. I po kłopocie. Pasuje? – to było raczej pytanie retoryczne, bo, nie czekając na odpowiedź, wpakowała się do środka i zasunęła zasłonę. „Mam nadzieję, że jednak zniknę i nie będę musiała widzieć tej jej wstrętnej mordy nigdy więcej!” – zdążyła jeszcze pomyśleć.
W pierwszej chwili Cass chciała opuścić wykurzającą nastolatkę i udać się do siebie by kontynuować oglądanie kobiecych zapasów w błocie, jednak coś ją tknęło. Niechętnie, bo niechętnie zlazła na dół i, zachowując bezpieczną odległość w stosunku do komnaty, wzięła do ręki różdżkę i wykonała polecenie.
- Fikaj mikaj ochotniczko znikaj!
Nic się nie wydarzyło. Żadnych dymów, fanfar, jęków ani nawet zwykłego pierdnięcia. Po prostu nic. No, czemu mnie to nie dziwi…? Cassidy wzruszyła ramionami i zaległa na fotelu czekając na jakąkolwiek odpowiedź ze strony koleżanki.
- No dobra Ash. Zrobione. Teraz możesz już wyjść.
Zero reakcji. Super. Teraz jej się na żarty zebrało. Co za człowiek… Minuty mijały, a Żyleta wciąż nie dawała znaku życia pomimo wielokrotnych próśb i gróźb. To zaczynało robić się nudne. I irytujące.
- Jak za pięć sekund nie wyjdziesz t zerwę tą zasraną kotarę i za uszy cię stamtąd wyciągnę! – wycedziła wściekła do granic możliwości dziewczynka. Zdecydowanie nie lubiła jak się ją ignorowało. Jej buzia była cała czerwona, a z ust prawie leciała piana.
- Zaczynam liczyć! Raz… Nic. Dwa… Dalej bez odzewu. Trzy… To samo. Cztery… Cisza. I ostanie moje słowo to jest… PIĘĆ!
Blondynka poderwała się z miejsca i pociągnęła za materiał tak mocno, że prawie go rozdarła na dwie części. Chwilę później desperacko chwytała powietrzę i podtrzymywała się kanapy by nie upaść. Jej oczom, zamiast wychudzonego dziewczęcia, ukazała się… pustka. Czarna dziura. Tam nic, do chuja Pana, nie było! To jakiś obłęd! Jak jeszcze dziesięć minut temu była przerażona to teraz ledwie żyła ze strachu. Tak zszokowana to nigdy wcześniej nie była. Nawet wtedy, gdy przyłapała Slasha kąpiącego się z Izzy’m w jednej wannie wraz z pluszowym dinozaurem. Tamto jakoś zniosła, ale to? Nie wiedziała czy kiedykolwiek się z tego otrząśnie. Nie wiedziała co się dzieje. Przecież na własne oczy widziała jak Ashley tam wchodziła! To jakieś szaleństwo! Zaczęła nawoływać. Obeszła, oczywiście w bezpiecznej odległości, „zabawkę”, parę razy odważyła się ją opukać, pokonując swoją fobie obmacała jej górę, a nawet weszła do środka. Proszę państwa cóż za poświęcenie! Medal, puchar się kurde należy! No proszę państwa cóż za wzruszający moment! Młode pokolenia będą się uczyć na historii o tym heroicznym postępku, a starsi będą z rozczuleniem wspominali tą chwilę! Coś niesamowitego. Jej wysiłki jednak poszły na marne. Kobiety tam nie było. I nic nie wskazywało na to by kiedykolwiek się pojawiła. Rozpłynęła się w powietrzu po prostu.
- Nie… Nie.. T-to nie m-możliwe – wyjąkała – To jakiś pierdolony kawał! Ktoś sobie ze mnie kpi! Steven ty chuju, to znowu ty? Oj poczekaj aż się spotkamy, oj poczekaj…
Załamana osunęła się na ziemię. Plecami oparła się o pudło i ukryła twarz w dłoniach nie wiedząc, co ma dalej począć. Było jej już wszystko jedno. Miała głęboko fakt, że jeszcze niedawno panicznie lękała się tego czegoś. W zaistniałej sytuacji już nic się nie liczyło. Jak wytłumaczy to wszystko rodzicom? A jeśli ją Łom spotka na ulicy i zapyta ją o Żyletę to, co mu odpowie? Że bawiły się magią i jego przyjaciółka zniknęła w jakimś wielkim kufrze? Przecież on mnie wyśmieje, a, jak będzie miał gorszy dzień, to nawet może ją skopać. Czemu to zawsze muszę być ja?! Takie myśli przelatywały jej przez głowę z prędkością rakiety. Nijak nie mogła ogarnąć zaistniałej sytuacji swoim małym rozumkiem. Od tego gdzie aktualnie znajduje się jej koleżanka bardziej interesował ją jej własny tyłek. No, kogo mi to przypomina? Gdy zaczęła wymyślać możliwie jak najmniej bolesne metody zejścia z tego padołu łez, wpadła na pewien, dość dziwny pomysł. Czemu by nie wleźć do tego czegoś i nie zaciągnąć kotary tak jak to zrobiła Ash? Przecież nie ma niczego do stracenia, a wiele do zyskania. Musiała, za wszelką cenę, odnaleźć nianię, bo jak rodzice się dowiedzą, że ją zgubiła to na bank wyślą ją do szkoły z internatem. A w ostateczności nawet do psychiatryka. Stojąc przed wyborem jednej z tych dwóch możliwości, tak naprawdę nie analizowała, co jej się bardziej opłaca. Miała świadomość, że znajduje się w piekielnie trudnej sytuacji, ale, mimo to, nie zastanawiała się długo i podjęła decyzję. Działała impulsywnie. Podążała za instynktem. Jakaś siła ciągnęła ją w ten czarny otwór (bez skojarzeń proszę xD). Przyciągała jak magnes. Nie mogła, a może nie chciała jej odmówić. Mechanicznie wstała i przestąpiła próg jednocześnie zaciągając za sobą materiał. Raz się żyje.
- Fikaj mikaj ochotniczko znikaj! – wyszeptała. Szarpnęło. Poczuła, że żołądek skręca się jej z bólu. Oczy zaszły jej łzami. Zrobiło się duszno, przeraźliwie duszno. Nie mogła oddychać. Łapczywie łapała resztki powietrza. Przez ciało przeszedł jej dreszcz. Zimno. Ciemno. Duszno. Nie mogę oddychać. Panika. Bezradność. Cassidy przymknęła oczy. Gdy je ponownie otworzyła nic nie było takie jak być powinno.

Uśmiechnęłam się zadowolona.  Mój szatański plan właśnie się powodził.
----------------------------------------------------
BARDZO KURDE PROSIMY O KOMENTARZE. KRYTYKA MILE WIDZIANA.
~ Draconis and Żul

wtorek, 9 kwietnia 2013

Versatile Blogger Award


Bardzo niespodziewanie i zupełnie niezasłużenie zostałyśmy nominowane do Versatile Blogger Award.
pierdu, pierdu, pierdu...
Zasady:
- Osoba nominowana pokazuje nagrodę na swoim blogu. 
- Dziękuje za nominacje.
- Ujawnia 7 faktów o sobie.
- Nominuje 7 blogów.
- Informuje o nominacji nominowane blogi.




A, więc tak: Serdecznie dziękujemy Satanae za nominację itp, itd. Czujemy się zaszczycone i bardzo szczęśliwe. Koniec.
Fakty o nas:
  • Draconis ma obsesje na punkcie męskich orlich nosów :3
  • Mamy nietypowych znajomych i dajemy mężczyzną pseudonimy od jedzenia. (znajomym, "wybrankom"...)
  • Jesteśmy wielkimi fankami fantastyki.
  • Uwielbiamy tosty z masłem orzechowym i bananami :D
  • W post zamiast imprez urodzinowych dla rockmanów, które sa naszą tradycją to urządzamy stypy xD
  • Żul ma siostrę bliźniaczkę :>
  • Jaramy się naszym miejscowym zespołem Supportem, klatą ich kitarzysty Ramzesa.

Nominowane blogi:
EDIT: DZIĘKUJEMY TEŻ ZA NOMINACJĘ KAGAN (PEDOPOTEROWI). KOCHAMY CIĘ SŁONKO! :3
----------------------------------------------
Więc ten tego i owego tyle :D 
~ Draconis i Żul

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

This' s me leaving, This's me closing the door...

Tak, można było się tego spodziewać... A więc tak. Każda blogerka prędzej czy później dochodzi do momentu w swoim życiu, kiedy brakuje jej czasu, weny, bądź, tak jak to jest ze mną, bo Żul się chyba jeszcze trzyma, radości, którą mogłabym przelać na papier. A, że jesteśmy nierozłącznym duetem to postanowiłyśmy, że na razem zrobimy sobie przerwę od "Wiem co jem, nie wiem co robię"... To nie jest tak, że to definitywny koniec tej historii, ale po prostu musimy dać sobie czas. Dwa tygodnie - góra miesiąc, nie więcej. Akurat będziemy po egzaminach, więc myślę, że radości nam nie zabraknie xD Jak to śpiewa Justin: " I know it hurts like hell, but what else should I do?".Chciałybyśmy podziękować z głębi naszych trzewi naszym wiernym fankom, które zawsze wykazują się cierpliwością w stosunku do nas i podnoszą nas na duchu: RocketQueen, AliceWay, Mani, Mrocznemu naszemu pysiowi, Wiktorii, Kagan, Slashowej, Trish Adler, Satanae, Izzer, szeregowi anonimków oraz Ziemniakowi, który zniechęcił się po 2 rozdziale xD I wszystkim innym, którzy nad nami czuwają. I Doboszuniowi oczywiście za to, że jest dla nas nieustanną inspiracją oraz za to, że użyczył Will nazwiska xD I jesteśmy bardzo wdzięczne za te prawie 2800 wejść, to wiele dla nas znaczy. I przepraszam za spam na fb i na blogach, niemiłe, ale niestety konieczne... Kochamy was bardzo i pamiętajcie... Te cholerne wariatki jeszcze tu wrócą, a wtedy bd rzeź :D
Niech Wielki Poślad bd z wami kmiotkowie!
~ tandem Draconis i Żul.
----------------
PS: Dziękuję też Maśle za to, że rozchujowił mi życie ;___;
~ Draconis

sobota, 6 kwietnia 2013

Apel o czystej zajebistości, którą trzeba znać.

Zazwyczaj tego nie robie/robimy, bo jestem zdania, że te blogi, które znam i czytam są popularne w blogsferze. W tym przypadku chyba jest inaczej, czego zupełnie nie rozumiem, bo laska pisze naprawdę świetnie. Rzadko się zdarza by mnie coś wzruszyło, a gdy czytam dont-cry-in-november-rain.blogspot.com to ciągle mam łzy w oczach. Jej bohaterowie, a w szczególności ta główna, nie wiodą prostego życia zaczynającego się od imprezy a kończącego się na seksie, ale zmagają się z wieloma przeciwnościami losu i za każdy swój błąd muszą słono zapłacić. Nie  zniechęcajcie się po 2, 5, a nawet nie 20 rozdziałach, bo to tak nie działa. Trzeba zgłebić wszystkie notki tej cudownej autorki by docenić jej wielkość i oryginalność. Także tego no, idźcie i czytajcie! Dlaczego? Bo naprawdę warto i dlatego też, że chcę nowy rozdział przeczytać ;__; Zróbcie mi tą przysługę no!
ADRES: dont-cry-in-november-rain.blogspot.com.
A teraz jazda do lektury pomioty szatana!!! xD
~ Draconis

piątek, 5 kwietnia 2013

6. cz.I

Witajcie wszyscy spragnieni wrażeń!
Po długiej przerwie, za którą podziękujemy Żulowi, wracamy z nową porcją absurdu :P Ten rozdział ma około 4 stron, więc mam nadzieję, że nam wybaczycie te zawirowania i nieobecność. Dziękujemy wszystkim  za komentarze i za to, że czytają i dedykujemy blogerkom oraz glam metalom. A, bo tak. No, więc by was nie zanudzić zapraszamy na nową część tej historii. Pisaną przeze mnie - Draconis. Tak wiem, masakra jakich mało, ale przeciez trzeba coś dodać prawda?
~Draconis
------------------------------------------

Cześć tu, Samantha Hill niestety nie ma mnie teraz w domu, więc jeśli masz mi coś ważnego do powiedzenia to zadzwoń później lub po usłyszeniu sygnału zostaw wiadomość. Życzę miłego dnia!
<Piiiiip>
Sam? Tu Jade. Nie uwierzysz, co mi się dzisiaj wydarzyło! Pamiętasz tą starą jędzę z kotami? No tą... kurde… Berry! Moją stałą klientkę, co to zawsze narzeka, że sucha karma, którą u nas kupiła jest zepsuta, bo śmierdzi kocim żarciem. Nie ważne. A więc dzisiaj, z rana, jak co dzień czekałam na nią i nastawiałam się psychicznie na to, że mnie opieprzy i postraszy sanepidem. No, więc minęła już siódma, a ona nie przyszła, co mnie bardzo zdziwiło, bo jest piekielnie punktualna. No przynajmniej dotąd była. Gdy już, myśląc o najgorszym, miałam chwycić za telefon, zadzwonić na pogotowie i poprosić by przyjechali pod jej dom, zadzwonił dzwoneczek i w drzwiach stanęła właśnie Panna Berry! Była w samej podomce i… tu padniesz – rozklapanych kapciach króliczkach! Tak, wzięłam dzisiaj leki, które przepisał mi doktor i dlatego tym bardziej byłam zszokowana. A więc gapiłam się na nią dłuższą chwilę z szeroko otwartą buzią i nie mogłam uwierzyć, że osoba, która znajdowała się w moim sklepie była tą samą staruszką, którą zawsze widuję ubraną w dopasowany żakiecik i malutki, seledynowy berecik. Kontynuując. Dziwna kobieta rozejrzała się i dostrzegłszy mnie poprawiła sobie biust i dziarskim krokiem podeszła do mnie końcowo opierając się cała swoją pokaźną postura o ladę. Następnie tak oto się do mnie zwróciła:
- No czeeeść maleńka. Obsłużysz może styranego rockmana?
Tak. Naprawdę tak powiedziała. No i do tego puściła mi perskie oko! Prawie zakrztusiłam się własną śliną i byłabym umarła gdybym w porę nie napiła się wody. Dobra, po chwili doszłam do siebie i spytałam lekko drgającym głosem, w czym mogę służyć. Ona na to wyszczerzyła się w naprawdę obleśnym uśmiechu i huknęła, cytuję:
Pół kilo kiełbasy i dwa litry wódki zacna dziewojo!
Mało brakowało, a bym wylądowała zemdlona na ziemi, ale w porę złapałam za oparcie krzesła i zdołałam jakoś złapać równowagę. No w końcu doszliśmy jakoś do porozumienia i Berry wzięła to, co zwykle i prawie wybiegła z pomieszczenia wrzeszcząc, że nareszcie będzie mogła nakarmić swoje drogie kiciusie. Możesz się ze mnie śmiać, ale tym razem zachowałam trzeźwość umysłu. Szybko chwyciłam palto i klucze, wywiesiłam kartkę na drzwiach, że  wracam za chwilę, zamknęłam sklep i podążyłam za moją niedoszłą klientką. Tak, było to cholernie nieodpowiedzialne i w ogóle, ale musiałam! To była sensacja stulecia! Wracając do mojej historii. Okazało się, że kociara po prostu wróciła do domu. Ale ja nie mogłam odpuścić. O nie, nie w takiej sytuacji! Ukucnęłam pod jej oknem skryta za wielkim rododendronem i zaczęłam podglądać. Pieprzyć prywatność. Na początku wszystko wydawało się normalne, ot staruszka postanowiła zrobić sobie śniadanie. Podła, przypomniała mi, że sama nic nie jadłam od wczoraj. Krzątała się po kuchni, aż miło było popatrzeć. Obserwowałam ją z wielkim zainteresowaniem, bo jej zabiegi były nader szokujące. Uwierz lub nie, ale ta stara baba wyjęła z kredensu jakąś starą, oprawioną w skórę księgę i zaczęła ją gorączkowo przeglądać. W końcu chyba na coś natrafiła, bo wrzasnęła triumfalnie tupiąc przy tym noga i od razu zaczęła przetrząsać szafki. Po chwili wyciągnęła jakiś lekko poobijany czajnik pamiętający chyba jeszcze wojnę secesyjną, ustawiła go na kuchence uprzednio nalewając do niego wody i zaczęła tym razem przeszukiwać lodówkę. Wyjęła z niej paczkę parówek, w które wpatrywała się z rozczuleniem dłuższą chwilę, a potem, nie wiem jak i po co, ale cudem upchała całe opakowanie wraz z owijającym je plastikiem do...Tak, czajnika. Uśmiechała się przy tym trochę jak małe dziecko na widok lizaka, a trochę jak seryjny morderca z piłą mechaniczną wpatrujący się w swoją przerażoną ofiarę. Aż mnie ciarki przeszły i rozważyłam zatelefonowanie na pogotowie, ale w porę porzuciłam tą myśl, bo sytuacja robiła się coraz bardziej zaskakująca.  No co, nawet ja potrzebuję trochę rozrywki. Na moim miejscu postąpiłabyś tak samo! Z czajnika zaczął się wydobywać gęsty, czarny dym, ale Barry zdawała się tego nie zauważać. Cała szczęśliwa chwyciła za ogromny tasak, którym następnie pokroiła na pół wielki kawał spleśniałego sera o białym meszku na wierzchu i lekko zielonkawej barwie. Potem wcisnęła to ohydztwo również do czajnika. Gdy urządzenie zaczęło wydawać z siebie głosy, przypominające skrobanie paznokciami po tablicy, starucha w podskokach złapała je i włożyła to  do piekarnika. Następnie zaczęła z miną maniaka wciskać wszystkie guziki i kręcić wszystkimi korbkami i pokrętłami, w jakie tylko był wyposażony opiekacz.  Niedługo potem z wnętrza zaczął wyłazić jakaś zielonkawa maź, na której widok moja klientka chwyciła wiadro, zagarnęła substancję do niego, a następnie zaczęła ją rozprowadzać po całym pomieszczeniu za pomocą mopa. W końcu rozległo się tyknięcie charakterystyczne dla budzika, a wtedy kobieta wyjęła potrawę z zdewastowanego piekarnika. Nałożyła ją na piękny, porcelanowy talerz i postawiła na ziemi by, jak mniemam, jej zwierzaki oceniły starania właścicielki. Pierwszy nawet nie chciał dotknąć jedzenia, drugi polizał to, ale w następnej chwili, cały najeżony wyleciał z pokoju z przeraźliwymi fukaniem. Inne w ogóle nie odważyły się podejść do opiekunki.  Barry w złości zaczęła skakać po naczyniu jak rozkapryszone dziecko. Przeklinała przy tym tak głośno, że było ją słychać na całej ulicy. I to jak paskudnie! Pamiętasz tego barmana, Eda, co pracował w „The Las Vegas Dreams”? No, więc ona używała jego ulubionych słów. Miałam wielkie szczęście, bo otworzyła nie to okno, pod którym ja byłam ukryta, tylko to wychodzące na ogród. Uporawszy się z dymem zaczęła coś szukać i po przetrząśnięciu wszystkich szuflad, rozbebeszeniu kanapy, foteli i wywaleniu popiołu z kominka znalazła zgubę i podeszła do aparatu telefonicznego. Następnie wybrała numer i wtedy właśnie kichnęłam zamykając przy tym na chwilkę oczy. Jak je z powrotem otworzyłam staruchy już nie było. Po raz kolejny tego dnia wpatrywałam się w coś z otwartymi ustami. No przecież nie mogła w dwie sekundy przejść do innego pokoju, bo po pierwsze jej telefon był wbudowany w ścianę, a po drugie zajęłoby jej to więcej czasu i z pewnością zauważyłabym jej pokaźny tyłek znikający w drzwiach. Byłam lekko zdezorientowana, ale postanowiłam po prostu zadzwonić do jej drzwi. Jakby otworzyła to znaczyłoby, że po prostu poszła do łazienki czy coś, ale jeśli nie… W każdym bądź razie nikt mi nie odpowiedział, pomimo, że dzwoniłam natarczywie parę minut. Wiem, że miałam z tym skończyć, ale teraz mam wreszcie dowód! Dowód, że kosmici naprawdę istnieją! Przykro mi Sam, ale w zaistniałej sytuacji jadę do Waszyngtonu by powiedzieć prezydentowi o całym tym incydencie. Ciesz się, bo twoja przyjaciółka zbawi świat i uratuje go przed inwazją. Całuję się mocno i pamiętaj, widzimy się w sobotę na urodzinach Franka. Zrób ten swój tort pomarańczowy, a na pewno ci się nie oprze. Ja już lecę. Pa.

_______________________________________________

Zimno, mokro i do tego śmierdzi. Coś jakby starym serem czy stopami brata Hieronima. Ohyda. Super skoro mnie już tu uwięzili to mogliby zainwestować w jakąś klimatyzację, dywan czy chociaż w odświeżacz powietrza! Mogę go im nawet sam sfinansować. Chuj najwyżej stracę 4 dolary i Axl obejdzie się parę dni bez swojej odżywki do włosów. Pewnie jak się dowie, ze wydaje kasę na aerozole dla jakiś spróchniałych mnichów to się wkurzy, ale jebać go. Poproszę Slasha by go pomiział za uszkiem, a może go udobrucham. Taaak, to na niego zawsze działa. Ewentualnie pozwolę mu przelecieć moją nową prywatną groupie, tą … ten… kurwa znowu zapomniałem jak się nazywa… Sharon? Nie to matka Willa, całkiem niezła była w te klocki tak na marginesie. Joan? Nie tamta to Jett była chyba. Dobra, nieważne. Jakąś mu w każdym bądź razie pożyczę, niech się jara chłopak, że ktoś go oprócz pedałów jeszcze chce. A tyle razy mu mówiłem, że nikt nie chce się umawiać z rudymi, ale on swoje. No to teraz musi obejść się smakiem. Poruszyłem rękami jeszcze raz próbując wyswobodzić się z krępujących mi ruchy więzów, ale bezskutecznie. No i do tego habit mi zamókł. Pełnia szczęścia. Nie mam pojęcia ile czasu już spędziłem w tych zatęchłych lochach oraz jak się tu znalazłem. Ostatnie co pamiętam to wielka patelnie zderzająca się z moją twarzą i paraliżujący ból nosa. A dalej ciemność. Obudziłem się już tutaj, związany, głodny, przemoczony i zmarznięty. No świetnie, na dodatek zachciało mi się iść do toalety. Jak tylko stąd wyjdę to rozwalę to cholerne więzienie jak Richardsa kocham! Zero nadziei na ratunek. Zrozpaczony próbowałem się jakoś doczołgać do jedynego źródła światła, czyli do szpary pod drewnianymi drzwiami, ale po przejechaniu po czymś miękkim, co później z piśnięciem zdeptało mnie i pobiegło w ciemność wywołując u mnie falę mdłości, zrezygnowałem i ograniczyłem się do głośnego wołania „Siku! Siku! Więzień musi siku! Otwórzcie zacni bracia i dajcie mi się kurwa wyszczać!”.  Brak odzewu. Leżałem, więc tak zwinięty w kłębek z pełnym pęcherzem i szeptałem pod nosem uspokajające słowa. Po jakimś czasie usłyszałem czyjeś kroki, dostrzegłem jakiś cień w szparze i z lubością wsłuchiwałem się w boski dźwięk odryglowywania zamka. Chyba umieszczę ten piękny odgłos w jakiejś piosence by potomni mogli wzruszać się przy każdej nucie tej pięknej pieśni. Poruszony do głębi zacząłem dziękować niebiosom za to, że wysłuchały moich błagań i obiecałem im, że w nagrodę już więcej nie dotknę dziewczyny Duffa. Po w to, że dzięki niemu się tu znalazłem nie wątpiłem, bo z tego, co zdążyłem sobie w ciągu ostatnich paru godzin w samotności przypomnieć, to on odpowiadał za catering i rozrywkę na ostatniej imprezie i to on wybrał akurat „Whisky..”. Oj on już nie porucha, oj nie. W końcu jakaś olbrzymia łapa zdjęła mi sznur z kończyn i brutalnie chwyciła mnie za kaptur tak, że dyndałem nogami parę centymetrów nad ziemią, a to jest jakiś sukces, bo przecież do niskich nie należę. Druga wcisnęła mi w dłonie starą, żeliwną lampę, która świeciła słabym światłem. Osobnik skierował się do wyjścia i podążył korytarzem, co jakiś czas skręcając jakby chciałbym nie zdążył zapamiętać drogi. Cóż to za nowatorskie tortury, każą mi umierać z potrzeby. No ja jestem pod wrażeniem tej błyskotliwości. Już otwierałem usta by pogratulować bystrości umysłu mojemu oprawcy, gdy on zatrzymał się, otworzył jakieś drzwi, które zaskrzypiały w proteście i wepchnął mnie do środka szybko ryglując je od zewnątrz.
- Masz 5 minut i ani sekundy więcej pomiocie szatana – zaskrzeczał i chyba usiadł na jakimś krześle, bo coś walnęło. Ledwo zdążyłem złapać równowagę przytrzymując się drewnianej umywalki i dzięki temu nie zaryłem twarzą w sedesie. Również drewnianym. Co za średniowiecze? No, ale jak mus to mus. Nie jest to carska łazienka, ale dla potrzebującego i taka dobra. Podkasałem spód habitu, w który byłem ubrany i zacząłem załatwiać swoje interesy. Odcedzać kartofelki i te sprawy. Z ust wyrwało mi się westchnienie ulgi. Poczułem się taki odprężony jakby wszystkie moje troski odeszły w cień i straciły sens. Byłem jak nowo narodzony, pełny sił i zapału do pracy. I współczucia dla tych szalonych mnichów, którzy musieli żyć w takich warunkach. W sumie nie dziwie się im, że postradali zmysły, ja również bym oszalał jakbym musiał tu mieszkać na stałe. Powinni zainwestować w pomoc domową, a ona by im pomogła w domu i do tego zajęłaby się ich strefami intymnymi, a może przestali by być tacy zgorzkniali. Kto to wie? Wyciągnąłem rękę w poszukiwaniu spłuczki, bo przecież jestem tu jednak w gości i głupio by tak było pokazać, że się jest brudasem, ale nic nie znalazłem. Rozejrzałem się, więc i po chwili wysiłku dostrzegłem małą, jak wszystko tutaj, drewnianą wajchę będącą trochę jakby w cieniu. Ucieszony pewnie pociągnąłem ją w dół. Potem wszystko wydarzyło się naraz. Nagle poczułem, że tracę grunt pod stopami i że zaczynam się zapadać, a raczej spadać.  Nie zdążyłem nawet krzyknąć czy chociaż złapać za skraj zlewu, bo po chwili ogarnęła mnie nieprzenikniona ciemność i w efekcie nie mogłem zobaczyć nawet własnej dłoni. Spanikowałem i  próbowałem odchylić głowę i zaprzeć się stopami tak jak to widziałem na filmach lecz niestety natrafiłem na wystający kamień o który się oczywiście walnąłem, ujrzałem gwiazdy przed oczami i po prostu straciłem przytomność.
-------------------
Komentarze są dla nas ważne, więc z łaski swojej o nich nie zapominajcie!
~Draconis

środa, 20 marca 2013

5.

No siema tu znowu my. Już nie będziemy niczego obiecywać, bo to i tak nic nie daje. Zrozumcie tylko, że byłyśmy w sobotę na koncercie The Darkness w Palladium, który był tak zaebisty, że ojeju i po prostu do tej pory się nie ocknęłyśmy. Co tu dużo gadać. Macie tu kolejny chłam, ale skoro to lubiecie. Napisany wspólnie przeze mnie i Żula. Have a good time ^^
~ Draconis

Najgorętszy stan w USA
godz. 15. 15
-----------------------------------

Obcasy miarowo stukały po bruku. Blond włosy delikatnie unosiły się na wietrze, przyjemnie smyrając swego właściciela po twarzy. W powietrzu unosił się silny zapach przetrawionego alkoholu, potu, chińskich papierosów i tanich kwiatowo-owocowych perfum. Pośladki opięte przez ciasną jeansową spódniczkę mini kołysały się miarowo niczym dwa statki dryfujące po morzu pożądania. Zewsząd słychać było gwizdy i niewybredne komentarze. Zgrabne palce z paznokciami koloru mdłego błękitu kurczowo zaciskały się na szyjce butelki, która co jakiś czas podnosiła się do góry, a jej zawartość znikała w karminowych ustach. Oczy mocno pociągnięte czarną kredka co rusz rozglądały się dookoła jakby czegoś wypatrując. Wtem powietrze przecięły pierwsze takty nowego hitu Poison – Talk Dirty to me. Rozległ się kobiecy głos, a zaraz potem sygnał przerwanego połączenia. Stukot wezbrał na sile,a po chwili ustał niespodziewanie. Trzasnęły drzwi. Tylko delikatny już zapach pachnidła przypominał o do niedawnej obecności pewnej tajemniczej postaci.
************************

Wszedłem do obskurnego, ciemnego korytarza i skierowałam swoje kroki w kieruku z którego dochodziła jedyna łuna światła oświetlająca pomieszczenie. Moje wysokie obcasy zapadały się w śmierdzącej wykładzinie. Między nogami przebiegł mi wielka, spasiona świnka morska zostawiająca za sobą strużkę śliny, przyprawiając mnie o palpitację serca. Wzdrygnąłem się i jebnąłem butem w drzwi wrzeszcząc „Ręka, noga, mózg na ścianie mam ochotę na ruchanie!” Właściwie nie wiem, dlaczego wybrałem właśnie takie słowa, jednak coś w głębi duszy mówiło mi, że dokładnie tak powinienem postąpić. Zachichotałem pod nosem ciesząc się, że wreszcie spełniłem swoje marzenie i zostałem zawodowym Frankiem Kimono, brakowało mi tylko tego, no.. no kimono. A co tam, prawdziwy artysta musi cierpieć. Szuszu z buszu i te sprawy.... Moim oczom i mojemu bananowi ukazał się totalnie zdemolowany gabinet z biurkiem pośrodku i skórzanym fotelem zwróconym tyłem do drzwi. Czas czynić swoją powinność. Podciągnąłem spódnicę, poprawiłem stanik i dumnym krokiem przemierzyłem pomieszczenie by usadzić swój majestatyczny zadek na owym meblu. Wyciągnąłem nogi przy okazji strącając jakieś papiery i kubeczek z Hello Kitty wypełniony prawdopodobnie ciekłą melasą. Oparłem prawą dłoń na skraju blatu, a drugą przejechałem po moich długich, blond lokach.
-No czeeeeeeść – przywitałem się najbardziej ponętnym głosem jaki potrafiłem z siebie wydobyć i zatrzepotałem uroczo posklejanymi od nadmiaru tuszu rzęsami. Oparcie powolutku odwróciło się w moją stronę dokładnie wtedy gdy badałem małym palcem stan swojego uzębienia. Moje oczy koloru spleśniałego korniszona rozszerzyły się, bowiem widok jaki się im ukazał z pewnością nie był tym którego oczekiwałem. Otóż obiektem moich wdzięków okazała się młoda, może trochę zbyt wysoka jak na mój gust, ale jednak stuprocentowa kobieta, (i to nawet niczego sobie, jeśli wolno mi stwierdzić) choć napis na wizytówce uparcie twierdził: William Dobosh. Co do zgrzybiałego kabaczka? Czyżbym znowu przesadził z tymi różowymi tableteczkami na antykoncepcję? Z wrażenia aż wywindowało mnie na podłogę. No i tyle z mojej kariery mistrza kung-fu, teraz ewentualnie mogę zostać tylko pandą, i to całą upapraną w tej jebanej melasie. Ja rozumiem, bogate źródło żelaza niehemowego i tak dalej, ale czy to świństwo musi się tak lepić? Przecież ja nie umiem nawet obsługiwać pralki, zresztą musiałbym najpierw jakąś mieć, przecież nie będę tego zlizywać. Chociaż z drugiej strony... Zajęty wydłubywaniem sobie lepkiej substancji z włosów oraz zza paznokci, zupełnie zapomniałem o tajemniczej William, która bynajmniej nie przejawiała żadnych cech wskazujących na płeć, którą sugerowało by imię, a która przyglądała mi się teraz zza wysokiego blatu biurka z lekkim zażenowaniem.
-Tak, tak, moja droga Betty, tu mamcia. Dawno się nie widziałyśmy – usłyszałem tylko i już zastawiałem się, jak by tu się zgrabnie wytłumaczyć, jednak nagle poczułem jakiś dziwny, drażniący zapach. Naraz zaczęło mi się kręcić w głowie i jakby zebrało mi się na mdłości, a na dodatek wszystkie kończyny z niewiadomego powodu odmówiły mi posłuszeństwa.
-To oooo too chłooodzi z tą mielaską, tiaaaak? - zamruczałem tylko dziwnie uśmiechniety pod nosem i powoli osunąłem się w ciemność.
------------------------
Walnijcie komenty, a my walniemy banany na mordeczkach :D
~ Draconis i Żul