środa, 27 lutego 2013

3.



Ave kwiatuszki ;3 
Dzisiaj, jako, że jest Międzynarodowy Dzień Adorowania Doboszunia wstawiamy nowy rozdział. Muszę się wam pochwalić, że dzisiaj mam wyjątkowo zajebisty humor, a wpłynął na to m.in BOB i jego lamy xD Tak, okazało się, że istnieje facet jeszcze bardziej popierdolony ode mnie ;P Ach, właśnie czas na życzenia! A więc, drogi Michaelu w tym szczególnym dniu życzymy ci wszyscy międzynarodowej kariery. Jakbyście nie wiedziały, to Doboszunio to pewnien glam metal z koło Zakopanego, którego znalazłyśmy w internetach. Wracając do rozdziału. Napisała go Żul, a dedykujemy go RocketQueen, jako, że jest naszą wierną fanką i Mani, która jest naszą psychofanką xD Na kolejny bd musieli poczekać, bo bd dziełem Żula, a ona jednak wolno pisze. A więc bawcie się dobrze! Ach i jeszcze edycja do rozdziału 2! W śnie Duff'a, w tle leciało JEFFERSON STARSHIP - WE BUILT THIS CITY. Taka tam schizowa atmosfera xD To ważne!

~Draconis


Arizona
pewien klasztor na wzgórzu
godzina 10.30
-------------------------------------
Obudził mnie dziwny, dudniący w uszach hałas. Brzmiało to, mniej więcej, jakby ktoś powyciągał z szafek wszystkie gary i patelnie, i nakurwiał w nie bezlitośnie z całej siły, niczym w jakiś prowizoryczny zestaw perkusujny. Przeklinając w myślach Stevena, którego obarczyłem winą za całe to zamieszanie, przewróciłem się na drugi bok. Co to za zwyczaje, żeby porządnego człowieka budzić w środku nocy?! Chcąc zagłuszyć irytujący dzwięk, zacząłem po omacku szukać poduszki, po czym zdałem sobie sprawę, że w okół mnie nie ma praktycznie żadnej pościeli, a ja sam nie leżę nawet na łóżku, a jedynie na czymś w rodzaju... siennika(?!), przykryty strzępem jakiejś obdartej szmaty, która kiedyś, w zamierzchłych czasach, była chyba kocem. Ubranie które miałem na sobie również z pewnością nie należało do mnie. Prosta, sztywna, lniana nocna koszula drapała i kłuła przy każdym ruchu, w dodatku w pasie przewiązana była ciasno jakimś sznurkiem. Nieco zdezorientowany podźwignąłem się na łokciach i uświadomiłem sobie, jak bardzo jestem niewyspany i obolały. Na domiar wszystkiego po wczorajszej imprezie ostry ból dosłownie rozsadzał mi czaszkę. Wiedząc, że i tak nie uda mi się spowrotem zasnąć, leniwie rozejrzałem się po pokoju, szukając wzrokiem jakiegokolwiek płynu, którym można by ugasić męczące mnie pragnienie. Zaraz, zaraz... coś mi tu nie pasowało. Dopiero teraz dostrzegłem, jak dziwne było pomieszczenie, w którym się znajdowałem, i z pewnością nie był to mój przytulny pokoik w Hellhouse. Jako stały bywalec wszelkiego rodzaju imprez, jestem już niejako przyzwyczajony do budzenia się w naprawdę różnych, mniej, bądź bardziej znanych mi miejscach, jednak to nie przypominało żadnego z nich, a na dodatek, przynajmniej na razie nie dawało żadnego powodu, dla którego miałbym w ogóle się w nim znaleźć. Gdzieś z tyłu głowy majaczyło mi mgliste wspomnienie poprzedniego wieczoru, kiedy to jak zwykle całą bandą zwaliliśmy się do Whisky A Go Go. Ostatnie, co zapamiętałem, to jak wychodziłem cały zadowolony do kibla, zabawić się tam z jedną z tych wiecznie napalonych na mnie, emanujących seksem lasek, jednak co było dalej? Za cholerę nie byłem w stanie sobie przypomnieć, co również wprawiało mnie w zasmucenie... Czy to możliwe, bym znajdował się teraz u niej w domu?! Miejsce przypominało raczej jakąś dziwną, średniowieczną celę, niż typową lokację Groupie, a nawiasem mówiąc, w ogóle nie wyglądało, aby ktokolwiek z mojego otoczenia mógłby tu mieszkać, co już dawało nieco do myślenia. Wzdrygnąłem się. Pomieszczenie skąpane było w półmroku, a jedynym źródłem światła było niewielkie, wysoko umieszczone zakratowane okienko, przez które oszczędnie wpadały ranne promienie słońca. Grube, masywne mury, oraz zimna, kamienna posadzka przywodziły na myśl lochy. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach stęchlizny i jakby pleśni, oraz jakaś dziwna, gryząca nozdrza woń, której nie byłem w stanie zidentyfikować. Z sufitu kapała woda. Pokój, a raczej, nazwijmy to po imieniu - CELA, umeblowana była, łagodnie mówiąc, dość skromnie, bowiem poza prowizorycznym posłaniem, na któym obecnie leżałem, rozmasowując sobie obolałe kości, znajdował się w nim tylko prosty, drewniany regał, na którym ułożone były jakieś grube, zakurzone książki. Nad drzwiami wisiał krzyż, a obok, na ścianie znajdwał się wielki obraz przedstawiający jakąś scenę biblijną. Bosko, nie dość, że miłośniczka zimnych, ciasnych, wilgotnych przestrzeni, to jeszcze fanatyczka religijna. Brakowało tylko, żeby była azjatką. Dreszcz przeszedł mnie na samą myśl o tym, i sam nie wiedziałem już, co mogło by być gorsze. Dopiero teraz, gdy jako tako doprowadziłem się do porządku, zaczynało do mnie powoli docierać, że jakkolwiek się tu znalazłem, bynajmniej nie powinno mnie tu być. Wolałem nie zastanawiać się nawet, jak prezentuje się reszta rezydencji, a tym bardziej kim są jej właściciele. Postanowiłem więc jak najszybciej obczaić, którędy do wyjścia (no, najwyżej może jeszcze zwędzić coś z lodówki) i ulotnić się. Jeszcze raz spróbowałem wrócić pamięcią do poprzedniej nocy, jednak ponownie nie przyniosło to żadnych większych rezultatów, poza tym, że jeszcze bardziej rozbolała mnie głowa. Zakląłem cicho, acz wyjątkowo nieprzyzwoicie, i obiecałem sobie w duchu następnym razem nie mieszać żadnych prochów z alkoholem, oraz spuścić porządny wpierdol temu, kto poczęstował mnie całym tym świństwem, którego nazwy też jakoś nie mógłem sobie teraz przypomnieć. Ponieważ nieznośny hałas nie ustawał, a chyba wręcz nasilił się, postanowiłem wstać, co ku mojemu zdziwieniu, wymagało ode mnie dużo więcej wysilku, niż się spodziewałem. Wręcz resztkami sił podniosłem się na nogi, a każdy mój ruch był straszliwie ociężały, powolny, jakby wykonywany z parosekundowym opóźnieniem. Na dodatek strasznie bolały mnie plecy, i coś jakby łupało mnie w krzyżu. I kiedy do chuja ja tak straszliwie przytyłem? Ledwo dowlokłwszy się do drzwi, spróbowałem je otworzyć, te jednak były zamknięte. Cała ta sytuacja zaczynała mnie już powoli, lekko mówiąc, wkurwiać. Nagle za plecami usłyszałem coś jakby stłumione popiskiwanie. Co do kurwy nędzy? Odwróciłem się ostrożnie i stanąłem jak wryty. Ooo nie, tylko nie to... SZCZURY?! No nie, tylko tego brakowało! Od razu zaczęły wychodzić na wierzch wszystkie moje głęboko skrywane fobie, związane z wszelkiego rodzaju gryzoniami, których szczerze nienawidziłem z całego serca, od pewnego niezbyt przyjemnego, acz niestety dosyć bliskiego incydentu z pewną wiewiórką, która... z resztą, wolałem sobie tego nawet nie przypominać. Nie myśląc za wiele zacząłem walić ile się da, a raczej na tyle, na ile pozwalały mi siły, które jakoś ostatnio mnie opuściły, w masywne drzwi, które jednak okazały się nieustępliwe. Zrezygnowany osunąłem się w dół i oparłem się o nie plecami, i w tym samym momencie, w zamku szczęknął klucz i wrota otwarły się, a ja, biedny, wyturlałem się na korytarz, który wystrojem dorównywał dopiero co opuszczonej komnacie. Spojrzałem w górę, a moim oczom ukazał się dość nietypowy widok. Otóż po całym korytarzu biegali w te i we wte dziwni, podstarzali faceci, ubrani w takie same szaty, jakie znalazłem u siebie, a jeden z nich właśnie stał nade mną, patrząc się na mnie dziwnie, z nieskrywanym zainteresowaniem.
                    Co się gapisz idioto, człowieka na kacu nie widziałeś? Lepiej pomóż mi wstać! - wymamrotałem zachrypniętym, jakby nie moim głosem, suchym jak pergamin, usiłując ponownie doprowadzić się do pozycji pionowej. Tajemniczy mężczyzna oczywiście nawet się nie ruszył, tylko robił się coraz bardziej czerwony.- Co jest z tobą?
Rozejrzałem się w około. Niewiedzieć czemu, moja osoba budziła wśród tych dziwaków niemałe zainteresowanie, a wokół mnie zbierała się coraz większa ich grupka, wgapiająca we mnie swoje gały, szepcząc coś między sobą. W jednej chwili pożałowałem, że w ogóle wyszedłem z tej celi, chodź na samo wspomnienie o czekającym mnie tak koszmarze kręciło mi się w głowie, jednak nawet gdybym chciał tam powrócić, wejście zatarasował mi już wciąż powiększający się tłum. Przybrałem pozycję obronną, starając się nie okazywać po sobie narastającego we mnie przerażenia. Zacząłem się całkiem poważnie zastanawiać, czy nie mam halucynacji. W końcu któryś z nich, chyba jakiś guru czy coś, bo woził się wyjątkowo ważnie, i jako jedyny z nich nosił obuwie (jeżeli można tak nazwać rozklekotane, ledwo trzymające się na jego nogach sandałki) wystąpił przed wszystkich i powiedział:
                    Bracie Jeremiaszu! Pozwoli brat, że zaprowadzę go do skrzydła szpitalnego, bo jak widzę, nie najlepiej się dziś braciszek czuje...
                    Co kurwa? Sam się lecz, chuju! Nie dotykaj mnie, człowieku! - po sali przeszedł szmer zdziwienia pomieszanego z oburzeniem. Czyżby ten palant pomylił mnie z kimś ze swoich?
                    Dość tego! Nikt nie będzie się w ten sposób wyrażał w Domu Bożym! Odejdź demonie, i zostaw nas, i tego biednego Syna Człowieczego! Exorcizamus te, omnis immundus spiritus, omnis satanica potestas...
                    Co ty pieprzysz, człowieku?! A co do twojej propozycji, to bardzo chętnie sobie stąd pójdę, gdyby tylko ktoś mógłby mi łaskawie wskazać drogę do wyjścia, byłbym wdzięczny.
Niestety, mimo danej mi oferty, nikt jakoś nie kwapił się aby mi pomóc, wszyscy zachowywali się raczej, jakby bali się w ogóle mieć cokolwiek ze mną do czynienia. Skoro tak, nie zamierzałem czekać na dalszy rozwój wypadków i postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Rozepchnąłem tłum w miejscu, gdzie było troche rzadziej i zacząłem się oddalać, jednak nie dane mi było przejść nawet paru kroków, gdy potknąłem się o własne nogi i ponownie wylądowałem na ziemi. Za plecami usłyszałem donośny ryk ich wodza: "ZA NIIIIIIIIIIIM!!!" po czym całe stado pognało w dzikim szale w moim kierunku. Paru z nich, nie wiem jakim cudem, dzierżyło w rękach motyki, a jeden wymachiwał patelnią. Jak na średnię wieku koło 70-ątki mieli całkiem niezłą kondycję, bo zanim zdążyłem się pozbierać, już byli przy mnie. Ostatnie, co zdążyłem zauważyć, to lecący w moją stronę garnek, który jednak całe szczęście nie trafił, a jedynie potoczył się po podłodze. Zerknąłem na niego i to, co zobaczyłem zmroziło mi krew w żyłach, bowiem zamiast mojej twarzy, w odbiciu ukazał mi sie jakiś stary, zgrzybiały facet z krzaczastymi brwiami. Czułem, że zbiera mi się na mdłości. Nie zdążyłem nawet pomyśleć, co do cholery właściwie się dzieje, i jak to wszystko jest możliwe, gdy poczułem silne uderzenie z tyłu głowy. To jeden z tych morderczych księżulków zdzielił mnie w łeb patelnią. Zamroczony i zrezygnowany osunąłem się w ciemność....

Serdecznie prosimy o komentarze!;3
~Żul

----------------------------------------------

Tak, tu jest Doboszunio, jakby co to nie wiem jak to się tu znalazło. Wszystkiego się wyprę! xD
~Draconis, która ma olbrzymi talent to kompromitowania się ;P




wtorek, 26 lutego 2013

Co się stało z Żyrafą, spekulacje...

A oto co nam podesłała nasza fanka, która jak mi zdążyła oznajmić, jest w szale odkrywania co się stało z Duffem. Tak, rozdział drugi, jak mam nadzięję zdążyliście się zorientować, dotyczył pana McKagana. Serdecznie dziękujemy AliceWay ;P Od lewej: prawdopodobny psychopata z worem i nasz Żyraf ^^
~oczywiście, że Draconis, chyba nie myśleliście, że Żul może mieć takie schizy xD

2.

Aloha ludzie! 
Na początku chciałybyśmy serdecznie podziękować wszystkim tym, którzy poświęcili nam te cenne piętnaście, czy ileś, minut swego życia i przeczytali poprzedni rozdział, oraz w jakikolwiek sposób pomogli nam się rozreklamować. Dziękujemy również za wszystkie miłe słowa wyrażone na temat naszej twórczości. Omal nie udławiłam się ananasem, czytając Wasze opinie *.* (ze szczęścia oczywiście!) Draconis kazała mi Wam przekazać, że jesteście naszymi słoneczkami nieustannie świecącymi na nieboskłonach naszych wyobraźni, czy coś w tym stylu
~Żul

Następne rozdziały będzie pisać Żul, więc trochę się naczekacie, bo ona ma naprawdę ślimacze tępo xD Nie żeby coś, kocham cię ty mój pulpeciku ;* Słuchajcie z Jefferson Starship - We built this city. To leciało w tle w śnie naszego bohatera ^^
~ tak, tak tu Draconis
A oto, mam zaszczyt zaprezentować Państwu rozdział nr.2!


W tym samym czasie, gdzieś na pustyni.
--------------
Słoneczko przyjemnie grzało mnie w twarz. No, może nie do końca tak przyjemnie, bo jednak utrudniało mi to kontynuowanie drzemki. A miałem taki piękny sen! Śniło mi się, że jem lody na wielkiej tęczy wraz z piękną, czerwonowłosą hipiską. Nagle dziewczyna zniknęła wraz z tęczą, a ja zacząłem spadać. Leciałem bardzo długo, aż w końcu wylądowałem na kaktusie. I dalej nie pamiętam. Ach, że też takie niesamowite mary nawiedzają mnie tylko w stanie upojenia alkoholowego, a normalnie nie. I jakby na to nie patrzeć, to generalnie jak nie piję to nie śpię. A to problem, bo panicznie boję się ciemności…
Wtem usłyszałem nieprzyjemne bulgotanie dobiegające z okolic żołądka i poczułem, że moja głowa zaraz eksploduje z bólu. Tak, nie dość, że mam kaca to jeszcze jestem głodny. Niechętnie otworzyłem lewe oko i cały zesztywniałem. W moim pokoju stał.. kaktus! Najprawdziwszy kaktus! Ależ to niemożliwe!
- O żesz kurwa! – wykrzyknąłem podrywając się na nogi – Jaki on wielki! No tak, roślina zdecydowanie górowała nade mną. Zresztą zupełnie tak jak ten kamień co stał obok. Byłem tak zdziwiony, że aż nie zorientowałem się, że coś jest nie tak z moim głosem. Zafascynowany rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu nowych gigantycznych rzeczy i stwierdziłem, ze wcale nie znajduję się w Hellhouse, a... na jakiejś zasranej pustyni! No pięknie, pomyślałem, tak to jest jak się pozwala Stevenowi wybierać alkohol, tak to właśnie jest… Wtem coś sobie uświadomiłem i oblał mnie zimny pot. W Kalifornii nie ma stepów. Jestem sam, głodny na jakiejś cholernej dziczy! No i do tego to nie jest jakieś zwykłe miejsce! To pustynia olbrzymów z głupimi ogromnymi kamieniami i roślinami! Wszystko stracone! Teraz pozostało mi tylko czekać na śmierć przez zjedzenie lub zdeptanie. Chwila… Axl ostatnio nam przecież tłumaczył, że magiczne stworzenia nie istnieją, kto by tam go słuchał, ale kto wie, może jednak ma rację? W takim razie, zmarszczyłem czoło usiłując pobudzić swoje szare komórki, to ja jestem zmniejszony!
- Eureka! – wrzasnąłem, a raczej chciałem, lecz z mojego gardła wydobył się tylko radosny szczek. Szczek?! Ale… Bo… Jak.. CO?! Spróbowałem jeszcze raz. Sytuacja powtórzyła się.
- Kuuuurrrrrwaaa Steven zamieniłeś mnie w psa ty chuju! – zawyłem. No świetnie, bardzo świetnie. Jestem głodnym… Chichuachuą(?!) - spokojnie chłopie, spokojnie, wdech i wydech, bardzo ładnie - na pustyni. No gorzej już chyba być nie może… Postanowiłem, że może jednak wezmę się w garść i poszukam czegoś do skonsumowania. Niech sobie Adler nie myśli, że zamieniając mnie w psa zrobi ze mnie durnia! Ciekawe kto tu będzie się z kogo śmiał jak już wrócę do normalnej postaci i opowiem chłopakom jak to pokonałem krwiożerczego węża albo… kojota! Tak! Tak! Pocieszając się w ten sposób ruszyłem przed siebie dumnie wyprostowany i merdający radośnie ogonem. Byłem jak ninja, sprytny i ostrożny. By nie natrafić na niebezpieczeństwo, chowałem się, a raczej zatrzymywałem się za większymi kamieniami. Bo przecież ja się nie chowam! O nie! Ja jestem zdobywcą! To ja tu ustalam reguły gry! Uszedłem tak może pół kilometra, gdy nagle moje uszy zarejestrowały niecodzienny odgłos. No w każdym bądź razie niespotykany tutaj, na pustyni. Coś jakby skradanie się… Napiąłem mięśnie gotowy do ucieczki. Znowu ten dźwięk, tym razem bliżej. Nie czekając na obrót wypadków jak strzała pobiegłem na oślep przed siebie. Gnałem ile tylko wystarczyło mi sił w moich krótkich nóżkach. Niestety osobnik za mną również przyśpieszył i w efekcie wyszło na to, że mnie goni. Nie wiem ile czasu trwał ten pościg, ale niestety w pewnej chwili uświadomiłem sobie, że jestem na skraju wytrzymałości i długo tak nie pociągnę. Wpadłem w panikę, przecież on mnie nie może złapać! A jak to jakiś bandzior? Może mnie zabije i przerobi na futro? Co ja wtedy powiem mojej dziewczynie Lucy? Na nieszczęście to już był koniec. Zacząłem zwalniać. Ogromny głód i straszny ból głowy dały mi się we znaki. Po chwili coś chwyciło mnie w pół i brutalnie wepchnęło do wora. Nastała ciemność.
---------------
~Draconis

PS. Jeżeli przebrnąłeś już przez ten rozjebywacz mózgu, bądź łaskaw skrobnąć komentarz! :3

niedziela, 24 lutego 2013

1.


No i tu macie jeszcze na zachętę rozdział 1. We hope that you'll like it. Komentujecie kochaneczki! ;3 I pamiętajcie o prologu!



Arizona. USA
Godzina 7.30 rano
---------------------
- Cassidy! Cassidy! Wstawaj słonce, bo spóźnisz się do szkoły!
- Już, już mamo – wymruczałem sennie mocniej wtulając twarz w poduszkę. Było mi tak ciepło i błogo, że nie miałbym nic przeciwko pozostaniu tak aż do skończenia dnia. Kto wie, może nawet i do końca swoich dni? Jednakże nie było by dane rozkoszować się słodyczą nic nie robienia, bo czyjaś ręka delikatnie, acz stanowczo potrząsnęła moim ramieniem ciągle krzycząc to imię. Świetnie, znowu jakaś dupa Slaha pomyliła mnie ze swoją koleżanką. Powoli zaczynałem się irytować. Nie dość, że ta kobieta była skończoną kretynką, bo pomyliła mnie z dziewczyna, to jeszcze nie słucha jak się do niej mówi! Przecież jak mówię zaraz to oznacza, że kiedyś, w przyszłości wstanę, a nie, że już nie śpię. Przykryłem się kołdrą aż po same uszy sycząc „Zostaw mnie”, lecz upierdliwa dłoń nie dała za wygraną. Jednym, szybkim ruchem zdarła ze mnie pierzynę, wyrwała poduszkę i położyła cały ten majdan na stojący obok biurka fortel. W tym właśnie momencie trafił mnie szlag. Tak, to prawda, że bardzo łatwo jest mnie wyprowadzić z równowagi, ale przecież to nie moja wina, że otaczają mnie sami idioci, prawda? Gdyby ci przeklęci kretyni – moi koledzy z zespołu, wreszcie zakodowali sobie w tych pustych łbach, że nie wolno kraść ani mojego alkoholu, ani dragów, a już na pewno nie mojego świętego spokoju (szczególnie rano, a niestety to ich ulubiona pora na zwracanie się do mnie z jakimiś idiotyzmami) to wiele awantur pewnie nie miałoby miejsca. Po za tym mogliby się wziąć do roboty, przecież płyta się sama nie nagra. Do tego  teraz, gdy ja pragnę się wyspać po wczorajszej imprezie to oni mi do pokoju jakąś szmatę wpuszczają?! Oj niech ja tylko dorwę ich w swoje ręce to nie dość, że nogi z dupy, to jeszcze kutasy powyrywam. No może Stevenowi nie. On pewnie swojego i tak dawno sprzedał w zamian za koke. Debil. No, ale wracając do rzeczywistości, kogoś tu trzeba nauczyć szacunku do artystów! Poderwałem się do pozycji siedzącej i z wciąż zaklejonymi oczami wydarłem się:
- Ty jebana szmato! Nikt cię kurwa nie nauczył, że rano się śpi, a nie…
Zamilkłem zszokowany. Nie, to nie możliwe, pomyślałem, widać jeszcze śpię, bo przecież w jedną noc mój głos nie mógł się zmienić na.. dziecinny i piskliwy?! Nie, to jest przecież wbrew natury! Jeszcze wczoraj wieczorem podrywałem jedną rudą szepcząc jej na ucho sprośne teksty i wtedy wszystko było ok! Pewnie po prostu odzywa się kac i dlatego słyszę wszystko inaczej. Rzeczywiście moja głowa pulsowała rytmicznie bólem. Pochłonięty rozmyślaniami zupełnie zapomniałem o dziwnej osobie. Lecz ona nie zapomniała o mnie…
- Cassidy jak ty się wyrażasz dziecko?! Masz szlaban! Ten Kevin ma na ciebie zdecydowanie negatywny wpływ. Jazda do łazienki gówniaro!
Kevin? Gówniaro? Zaraz, zaraz coś tu jest kurwa nie tak… I wtedy otworzyłem oczy. A potem je zamknąłem. I znowu otworzyłem. I znowu zamknąłem i tak parę razy.
- Za dużo piję. Już nigdy więcej nie tknę alkoholu, tylko proszę niech to będzie tylko głupi sen – wymamrotałem chowając twarz w dłoniach. Starałem się przypomnieć sobie zdarzenia z wczoraj. Bezskutecznie. Ostatnią rzeczą, która pamiętam było to, jak wchodziliśmy całą paczką do „Whisky a Go Go” i dalej nic. Pustka. Kompletnie nie wiem co teraz robię w różowym pokoiku wypełnionym pluszowymi słoniami i co to za tleniona blondynka, która patrzy na mnie groźnie. Całkiem ładna blondynka. Delikatnie podniosłem głowę i zerknąłem na nią zza grzywki, która opadła mi na oczy, gdy zakryłem je dłońmi. Bardzo ładna blondynka. I nie wygląda na dziwkę. No i jest piekielnie zgrabna, te nogi mmmm… W mojej głowie zaczął się rodzić szatański plan. Nie mogłem jednak dłużej się zastanowić jak poderwać owo cudo, gdyż zmęczone prawieniem mi kazań, których nawet nie słuchałem, bóstwo chwyciło mnie mocno za ramię i powlokło korytarzem do łazienki.
- Za dziesięć minut masz być gotowa, rozumiemy się? – powiedziała i zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. Po chwili dało się słyszeć jej ciężkie kroki na schodach. To wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zdążyłem jej dać nauczki za to, że mi tak bezczelnie przerwała sen. Tak się nie traktuje gwiazd mego kalibru! Piękna czy nie, mnie się po prostu nie budzi i ona musi to zapamiętać. Na przyszłość. Nie miałem wątpliwości, że owa będzie. Nie odpuszczę póki jej nie przelecę.  Ale najpierw mi zapłaci za swoje. Prychnąłem dumny, że jestem taki boski i podszedłem do umywalki. Odkręciłem kran, nabrałem trochę wody w ręce i ochlapałem nią sobie twarz. Po omacku wyciągnąłem dłoń po ręcznik, a gdy go znalazłem szybko wytarłem się. Podniosłem głowę by ułożyć sobie w lustrze włosy i… cały dom wypełnił się moim wrzaskiem. Moim oczom ukazała się buzia o dużych, niebieskich oczach, małym zadartym nosku i głupim wyrazie ust. Moje piękne, rude kłaki  zniknęły, a zastąpiły je loki o barwie złota. I wtedy nastała ciemność.
--------------------
~Draconis

Prolog!

A oto jest, jeszcze ciepły : prolog! Dedykujemy go Tosi, która pomogła nam wymyślić fabułe i była dla nas ogromnym wsparciem i Oldze, bo ją uwielbiam i jej obiecałam ;3 A teraz.. poszło! I komentujcie kwiatuszki, bo chcemy wiedzieć czy jest wszystko ok.

Była ciepła, letnia noc,wyjątkowo chłodna, jak na tak upalną porę roku. Rayah z zafascynowaniem patrzyła w niebo obserwując idealnie okrągłą tarczę księżyca leniwie wchodzącą na nieboskłon. Uwielbiała patrzeć w gwiazdy, które tej nocy świeciły wyjątkowo wyraźnie. Siedziała po turecku, oddychając spokojnie, nie przejmując się zimnem czy chłodem gołej skały, na której przyszło jej czuwać. Westchnęła cicho, wdychając zimne, nocne powietrze, przemieszane z ostrym zapachem kadzideł, przysłuchując się trzaskaniu ogniska i cichemu bulgotaniu mikstury gotującej się w kociołku. Dochodziła północ. Dziewczyna spojrzała z politowaniem na drobną, wychudzoną, acz wciąż jeszcze żwawą babuleńkę, opatuloną grubym kocem. Stara kiwała się miarowo w przód i w tył, mamrocząc pod nosem coś na kształt dziwnej kołysanki. Ray czekała cierpliwie, wiedząc że nie można jej teraz przeszkadzać. Nagle ciszę rozdarł głośny warkot, po którym z ust babci wydobył się niezrozumiały dla przeciętnego człowieka bełkot, przeplatany dziwnymi okrzykami oraz ciekawą wiązanką indiańskich przekleństw, na koniec zwieńczony przeciągłym beknięciem. Ray zamknęła oczy i ostatni raz zaciągnęła się fajką. Ona również poczuła, że czas nadszedł.

------------

~Żul

Oficjalne powitanie

Witamy was serdecznie zbłąkane owieczki na tym blogu poświęconym zespołowi Guns N'Roses. Ja - Draconis i Żul postaramy się stworzyć najdziwniejsze i najbardziej szalone opowiadanie jakie ten świat widział. Jak nam się nie uda, to możecie nas zabić. Podamy wam adresy jak się będzie pieprzyć ;P W razie czego piszcie: blackdevil94@wp.pl
A teraz prolog drodzy państwo! Tu dum tu dum tu dum tu dum tu du du du du duududuuuuuum psss.
Enjoy! :D
~Draconis i Żul