Ave kwiatuszki ;3
Dzisiaj, jako, że jest Międzynarodowy Dzień Adorowania Doboszunia wstawiamy nowy rozdział. Muszę się wam pochwalić, że dzisiaj mam wyjątkowo zajebisty humor, a wpłynął na to m.in BOB i jego lamy xD Tak, okazało się, że istnieje facet jeszcze bardziej popierdolony ode mnie ;P Ach, właśnie czas na życzenia! A więc, drogi Michaelu w tym szczególnym dniu życzymy ci wszyscy międzynarodowej kariery. Jakbyście nie wiedziały, to Doboszunio to pewnien glam metal z koło Zakopanego, którego znalazłyśmy w internetach. Wracając do rozdziału. Napisała go Żul, a dedykujemy go RocketQueen, jako, że jest naszą wierną fanką i Mani, która jest naszą psychofanką xD Na kolejny bd musieli poczekać, bo bd dziełem Żula, a ona jednak wolno pisze. A więc bawcie się dobrze! Ach i jeszcze edycja do rozdziału 2! W śnie Duff'a, w tle leciało JEFFERSON STARSHIP - WE BUILT THIS CITY. Taka tam schizowa atmosfera xD To ważne!
~Draconis
Arizona
pewien klasztor na wzgórzu
godzina 10.30
-------------------------------------
Obudził mnie dziwny, dudniący w uszach hałas.
Brzmiało to, mniej więcej, jakby ktoś powyciągał z szafek wszystkie gary i
patelnie, i nakurwiał w nie bezlitośnie z całej siły, niczym w jakiś
prowizoryczny zestaw perkusujny. Przeklinając w myślach Stevena, którego
obarczyłem winą za całe to zamieszanie, przewróciłem się na drugi bok. Co to za
zwyczaje, żeby porządnego człowieka budzić w środku nocy?! Chcąc zagłuszyć
irytujący dzwięk, zacząłem po omacku szukać poduszki, po czym zdałem sobie
sprawę, że w okół mnie nie ma praktycznie żadnej pościeli, a ja sam nie leżę
nawet na łóżku, a jedynie na czymś w rodzaju... siennika(?!), przykryty
strzępem jakiejś obdartej szmaty, która kiedyś, w zamierzchłych czasach, była
chyba kocem. Ubranie które miałem na sobie również z pewnością nie należało do
mnie. Prosta, sztywna, lniana nocna koszula drapała i kłuła przy każdym ruchu,
w dodatku w pasie przewiązana była ciasno jakimś sznurkiem. Nieco zdezorientowany
podźwignąłem się na łokciach i uświadomiłem sobie, jak bardzo jestem niewyspany
i obolały. Na domiar wszystkiego po wczorajszej imprezie ostry ból dosłownie
rozsadzał mi czaszkę. Wiedząc, że i tak nie uda mi się spowrotem zasnąć,
leniwie rozejrzałem się po pokoju, szukając wzrokiem jakiegokolwiek płynu,
którym można by ugasić męczące mnie pragnienie. Zaraz, zaraz... coś mi tu nie
pasowało. Dopiero teraz dostrzegłem, jak dziwne było pomieszczenie, w którym
się znajdowałem, i z pewnością nie był to mój przytulny pokoik w Hellhouse. Jako
stały bywalec wszelkiego rodzaju imprez, jestem już niejako przyzwyczajony do
budzenia się w naprawdę różnych, mniej, bądź bardziej znanych mi miejscach,
jednak to nie przypominało żadnego z nich, a na dodatek, przynajmniej na razie
nie dawało żadnego powodu, dla którego miałbym w ogóle się w nim znaleźć.
Gdzieś z tyłu głowy majaczyło mi mgliste wspomnienie poprzedniego wieczoru,
kiedy to jak zwykle całą bandą zwaliliśmy się do Whisky A Go Go. Ostatnie, co
zapamiętałem, to jak wychodziłem cały zadowolony do kibla, zabawić się tam z
jedną z tych wiecznie napalonych na mnie, emanujących seksem lasek, jednak co
było dalej? Za cholerę nie byłem w stanie sobie przypomnieć, co również
wprawiało mnie w zasmucenie... Czy to możliwe, bym znajdował się teraz u niej w
domu?! Miejsce przypominało raczej jakąś dziwną, średniowieczną celę, niż
typową lokację Groupie, a nawiasem mówiąc, w ogóle nie wyglądało, aby
ktokolwiek z mojego otoczenia mógłby tu mieszkać, co już dawało nieco do myślenia.
Wzdrygnąłem się. Pomieszczenie skąpane było w półmroku, a jedynym źródłem
światła było niewielkie, wysoko umieszczone zakratowane okienko, przez które
oszczędnie wpadały ranne promienie słońca. Grube, masywne mury, oraz zimna,
kamienna posadzka przywodziły na myśl lochy. W powietrzu unosił się
nieprzyjemny zapach stęchlizny i jakby pleśni, oraz jakaś dziwna, gryząca
nozdrza woń, której nie byłem w stanie zidentyfikować. Z sufitu kapała woda.
Pokój, a raczej, nazwijmy to po imieniu - CELA, umeblowana była, łagodnie
mówiąc, dość skromnie, bowiem poza prowizorycznym posłaniem, na któym obecnie
leżałem, rozmasowując sobie obolałe kości, znajdował się w nim tylko prosty,
drewniany regał, na którym ułożone były jakieś grube, zakurzone książki. Nad
drzwiami wisiał krzyż, a obok, na ścianie znajdwał się wielki obraz
przedstawiający jakąś scenę biblijną. Bosko, nie dość, że miłośniczka zimnych,
ciasnych, wilgotnych przestrzeni, to jeszcze fanatyczka religijna. Brakowało
tylko, żeby była azjatką. Dreszcz przeszedł mnie na samą myśl o tym, i sam nie
wiedziałem już, co mogło by być gorsze. Dopiero teraz, gdy jako tako
doprowadziłem się do porządku, zaczynało do mnie powoli docierać, że jakkolwiek
się tu znalazłem, bynajmniej nie powinno mnie tu być. Wolałem nie zastanawiać
się nawet, jak prezentuje się reszta rezydencji, a tym bardziej kim są jej
właściciele. Postanowiłem więc jak najszybciej obczaić, którędy do wyjścia (no,
najwyżej może jeszcze zwędzić coś z lodówki) i ulotnić się. Jeszcze raz
spróbowałem wrócić pamięcią do poprzedniej nocy, jednak ponownie nie przyniosło
to żadnych większych rezultatów, poza tym, że jeszcze bardziej rozbolała mnie
głowa. Zakląłem cicho, acz wyjątkowo nieprzyzwoicie, i obiecałem sobie w duchu
następnym razem nie mieszać żadnych prochów z alkoholem, oraz spuścić porządny
wpierdol temu, kto poczęstował mnie całym tym świństwem, którego nazwy też
jakoś nie mógłem sobie teraz przypomnieć. Ponieważ nieznośny hałas nie ustawał,
a chyba wręcz nasilił się, postanowiłem wstać, co ku mojemu zdziwieniu,
wymagało ode mnie dużo więcej wysilku, niż się spodziewałem. Wręcz resztkami
sił podniosłem się na nogi, a każdy mój ruch był straszliwie ociężały, powolny,
jakby wykonywany z parosekundowym opóźnieniem. Na dodatek strasznie bolały mnie
plecy, i coś jakby łupało mnie w krzyżu. I kiedy do chuja ja tak straszliwie
przytyłem? Ledwo dowlokłwszy się do drzwi, spróbowałem je otworzyć, te jednak
były zamknięte. Cała ta sytuacja zaczynała mnie już powoli, lekko mówiąc,
wkurwiać. Nagle za plecami usłyszałem coś jakby stłumione popiskiwanie. Co do
kurwy nędzy? Odwróciłem się ostrożnie i stanąłem jak wryty. Ooo nie, tylko nie
to... SZCZURY?! No nie, tylko tego brakowało! Od razu zaczęły wychodzić na
wierzch wszystkie moje głęboko skrywane fobie, związane z wszelkiego rodzaju
gryzoniami, których szczerze nienawidziłem z całego serca, od pewnego niezbyt przyjemnego,
acz niestety dosyć bliskiego incydentu z pewną wiewiórką, która... z resztą,
wolałem sobie tego nawet nie przypominać. Nie myśląc za wiele zacząłem walić
ile się da, a raczej na tyle, na ile pozwalały mi siły, które jakoś ostatnio
mnie opuściły, w masywne drzwi, które jednak okazały się nieustępliwe.
Zrezygnowany osunąłem się w dół i oparłem się o nie plecami, i w tym samym
momencie, w zamku szczęknął klucz i wrota otwarły się, a ja, biedny, wyturlałem
się na korytarz, który wystrojem dorównywał dopiero co opuszczonej komnacie.
Spojrzałem w górę, a moim oczom ukazał się dość nietypowy widok. Otóż po całym
korytarzu biegali w te i we wte dziwni, podstarzali faceci, ubrani w takie same
szaty, jakie znalazłem u siebie, a jeden z nich właśnie stał nade mną, patrząc
się na mnie dziwnie, z nieskrywanym zainteresowaniem.
–
Co się gapisz idioto, człowieka na
kacu nie widziałeś? Lepiej pomóż mi wstać! - wymamrotałem zachrypniętym, jakby
nie moim głosem, suchym jak pergamin, usiłując ponownie doprowadzić się do
pozycji pionowej. Tajemniczy mężczyzna oczywiście nawet się nie ruszył, tylko
robił się coraz bardziej czerwony.- Co jest z tobą?
Rozejrzałem się w około. Niewiedzieć czemu,
moja osoba budziła wśród tych dziwaków niemałe zainteresowanie, a wokół mnie
zbierała się coraz większa ich grupka, wgapiająca we mnie swoje gały, szepcząc
coś między sobą. W jednej chwili pożałowałem, że w ogóle wyszedłem z tej celi,
chodź na samo wspomnienie o czekającym mnie tak koszmarze kręciło mi się w
głowie, jednak nawet gdybym chciał tam powrócić, wejście zatarasował mi już
wciąż powiększający się tłum. Przybrałem pozycję obronną, starając się nie
okazywać po sobie narastającego we mnie przerażenia. Zacząłem się całkiem
poważnie zastanawiać, czy nie mam halucynacji. W końcu któryś z nich, chyba
jakiś guru czy coś, bo woził się wyjątkowo ważnie, i jako jedyny z nich nosił
obuwie (jeżeli można tak nazwać rozklekotane, ledwo trzymające się na jego
nogach sandałki) wystąpił przed wszystkich i powiedział:
–
Bracie Jeremiaszu! Pozwoli brat,
że zaprowadzę go do skrzydła szpitalnego, bo jak widzę, nie najlepiej się dziś
braciszek czuje...
–
Co kurwa? Sam się lecz, chuju! Nie
dotykaj mnie, człowieku! - po sali przeszedł szmer zdziwienia pomieszanego z
oburzeniem. Czyżby ten palant pomylił mnie z kimś ze swoich?
–
Dość tego! Nikt nie będzie się w
ten sposób wyrażał w Domu Bożym! Odejdź demonie, i zostaw nas, i tego biednego
Syna Człowieczego! Exorcizamus te, omnis immundus spiritus, omnis satanica potestas...
–
Co ty pieprzysz, człowieku?! A co
do twojej propozycji, to bardzo chętnie sobie stąd pójdę, gdyby tylko ktoś
mógłby mi łaskawie wskazać drogę do wyjścia, byłbym wdzięczny.
Niestety, mimo danej mi oferty, nikt jakoś nie
kwapił się aby mi pomóc, wszyscy zachowywali się raczej, jakby bali się w ogóle
mieć cokolwiek ze mną do czynienia. Skoro tak, nie zamierzałem czekać na dalszy
rozwój wypadków i postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Rozepchnąłem tłum w
miejscu, gdzie było troche rzadziej i zacząłem się oddalać, jednak nie dane mi
było przejść nawet paru kroków, gdy potknąłem się o własne nogi i ponownie
wylądowałem na ziemi. Za plecami usłyszałem donośny ryk ich wodza: "ZA
NIIIIIIIIIIIM!!!" po czym całe stado pognało w dzikim szale w moim
kierunku. Paru z nich, nie wiem jakim cudem, dzierżyło w rękach motyki, a jeden
wymachiwał patelnią. Jak na średnię wieku koło 70-ątki mieli całkiem niezłą
kondycję, bo zanim zdążyłem się pozbierać, już byli przy mnie. Ostatnie, co
zdążyłem zauważyć, to lecący w moją stronę garnek, który jednak całe szczęście
nie trafił, a jedynie potoczył się po podłodze. Zerknąłem na niego i to, co
zobaczyłem zmroziło mi krew w żyłach, bowiem zamiast mojej twarzy, w odbiciu
ukazał mi sie jakiś stary, zgrzybiały facet z krzaczastymi brwiami. Czułem, że
zbiera mi się na mdłości. Nie zdążyłem nawet pomyśleć, co do cholery właściwie
się dzieje, i jak to wszystko jest możliwe, gdy poczułem silne uderzenie z tyłu
głowy. To jeden z tych morderczych księżulków zdzielił mnie w łeb patelnią.
Zamroczony i zrezygnowany osunąłem się w ciemność....
Serdecznie prosimy o komentarze!;3
~Żul
----------------------------------------------
Tak, tu jest Doboszunio, jakby co to nie wiem jak to się tu znalazło. Wszystkiego się wyprę! xD
~Draconis, która ma olbrzymi talent to kompromitowania się ;P